Wybrane przygody Cmdr Montrali

Zaglądam sobie ostatnio po przerwie do mojego Ponurego Zakątka Kłapouchego (Hermaszewski Dock, Hamal), a tu się znowu bijemy w wojnie domowej. Tym razem feds vs feds. No ostatnio jak się biliśmy to się na tym z Sępa dorobiłem Ferdka, więc lecę coś tam pozarabiać. Akurat mniej niż 3 sekundy od stacji jest LICZ - w sam raz dla takiego lamera jak ja. Najpierw szybki szmugielek dla Navy, żeby jakiegoś PO dostać i do boju!

A tam same Federal Navy po obu stronach. Nic to, wybieram stronę silniejszego (72% vs 16%) i przy okazji właściciela stacji. Oczywiście biorę się od razu za Anakondy i Pytongi. Dziwne. Chaffy i SCB idą jak woda. Zabieram się za kolejną Anakondę a tu Jadźka krzyczy że mnie mordują. No mryga ze 3, pewnie Orzełki. Ale coś za szybko tarcze schodzą. SCB idą serią ale nie pomaga, czas się salwować ucięczką. Szybki przegląd, kto mnie tak napadł. Druga Anakonda, Pytong i Sęp. No nie mają przyzwoitości! 4 na jednego? Z taką przewagą ognia? W stacji naprawa od poziomu 61% a utarg zaledwie niecałe 300.000. No żenada. Pewnie przez fixy. Wymieniam szybko na przeguby i lecę z powrotem.

Ale teraz już uważam. Zaraz... te Anakondy i Pytongi to Eksperci i Mistrzowie! Orzełki to ... Elita?! ? To ma być LICZ? Ostatnio (już w 1.3) byli W Zasadzie Niegroźni i Kompetentni. Co jest??? Znowu mi kota pogonili przy ca 300.000 utargu. I jak żyć Panie Prezydencie Hudson? Jak żyć. A już miałem się przyłączyć, ale obawiam się że pozostanie emigracja w spokojniejsze regiony. Może gdzieś na zmywaku uciułam na bojową Anakondę. I wtedy ja wam pokażę!
 
Trzeba coś zrobić. Żeby byle przerośnięte, napuchłe wężowidło mi się nie stawiało! Potrzebuje po prostu (za przeproszeniem PT Publiczności) Bardzo Wielkiej Rury (zwanej dalej KWR). Krótkie poszukiwania pokazały na że najbardziej wypasioną dostępną w wolnej sprzedaży na rynku KWR jest Wielki Akcelerator Plazmy (Odmawiam strzelania z armaty! Co to jest? Jesteśmy jakimiś jaskiniowcami z ery przed-kosmicznej? Trzeba się szanować! Lasery i Plazma to elegancka broń na cywilizowane czasy!). A tak się przypadkiem składa że mój Ferdek zwany Grotem Włóczni wyposażony jest w uchwyt na KWR, ze szczególnym uwzględnieniem elementu Wielkiej. Ale najpierw wziąłem w obroty doradców z firmy doradczej Coriolis.io, który potrafią dokonać cudów w zakresie wykonania projektu pod najbardziej wymyślne oczekiwania klienta. Zwłaszcza jak klient żadną miarą nie jest w stanie dostarczyć dość energii żeby na raz parzyć kawę i robić pukane ziarna. Ale udało się wymyślić rozwiązanie które pomieści i KWR, i dwa średnie lasery pulsacyjne i dwa średnie lasery ciągłe (zwane pieszczotliwie promykami). Do tego da się jeszcze upchnąć dwa wzmacniacze osłony klasy A i jeden klasy C (lub B). To wszytko bez oszczędzania na napędzie, osłonach i innych ważnych komponentach w tym dwóch kondensatorach klasy 4B. No dobrze to czas protestować i zobaczyć czy działa.

Jest tylko jeden, malutki, tyci problem. CMDR Montrala jest zasadniczo nuworyszem, którzy zgodnie z filozofią zastaw się, a postaw się lata zdecydowanie ponad stan. No ale i tak najpierw trzeba się nauczyć to wszystko obsługiwać. A do tego wystarczy jakaś atrapa. Dobrą atrapą do nauki jest KDR (jak D jak Duża, nie jak to drugie!), czyli Duży Akcelerator Plazmy. Szybkie zakupy, misja zwalczania piractwa w sąsiednim systemie (bo wojna się wzięła i skończyła - moi przegrali bo mają 8-10% mniej w sondażach opinii publicznej niż mieli na wejściu) i w drogę. Skok w dziwo-przestrzeń i jestem na miejscu. Przy pierwszym przechwyconym w nad-przestrzeni skrzydle piratów okazało się, że nie ma co robić zakupów w pośpiechu. Wszystkie lasery miały być przegubowe. No świetnie, tylko że jeden promyczek nie jest. No i świetnie, trzeba gada wyłączyć żeby energii nie zżerał. Całe szczęście że jest Dożywotnia Gwarancja Satysfakcji, wrócę do sklepu, ściemnie coś że mi nie odpowiada, odzyskam kasę i kupię przegubowy. No ale walka z drobnicą to nie pole do testowania mojej KWR (tymczasowo wersja próbna, czyli KDR).

Ale oto trafia się poszukiwana Anakonda. Ha! Czas zemsty na przerośniętych, opuchłych gadzinach nadszedł. Patrzę co tam ma na sumieniu, a tu 200.000+ nagrody na dzień dobry, grubszy misio. Wyciągam go i do dzieła. Czas na KWR, znaczy KDR. Zaczynam strzelać, ale jak z tego trafić. Wygląda na to że nie umiałbym trafić w ścianę stacji klasy Coriolis... od środka. Ale trening czyni mistrza! I już się cieszę że zaczynam coś trafiać a tu nagle... pufffff .... i ..... nie mam do czego strzelać! Lata tylko jakiś złom. No dobrze.

Z poczuciem niedosytu wracam do sklepu, żeby załatwić tą wtopę z jednym promieniem, wprowadzam małe poprawki do konfiguracji i udaję się do pobliskiego systemu z kilkoma ośrodkami wydobycia surowców. Co prawda to takie mniej intensywne, ale Pytong (tak, wiem że to się Pyton nazywa, ale cóż) się trafi od czasu do czasu. A plazma lubi się przytulić do czegoś dużego. No cóż, jakiś 1.000.000+ w nagrodach do szybkiego rozliczenia, plus dodatkowo jakieś drobne do odebrania w Sojuszu i Imperium i lecę do domu spać. I śnić o mojej KWR, którą sobie kupię jak tylko na nią zarobię... i na ubezpieczenie. I wtedy ja wam pokażę, przerośnięte gady pełzające!!!
 
Last edited by a moderator:
Tu warto zatrzymać się na chwilę refleksji. Co spowodowało, że rzuciłem się głową naprzód w zakup Grotu Włóczni.

Dałem się po prostu nabrać jak dziecko na prosty marketing pracującego potajemnie dla producenta tego złomu, znanego imperialnego agenta, CMDR AveMe. Wszystko wyglądało tak pięknie. "Kup Ferdka, a będziesz kosił komandorów i zwykłych pilotów jak wybujałe neo-zboże na rolniczej planecie". "Ostateczna maszyna mordu na każdą okazję i do tego w wielkim stylu, podkreślając klasę, indywidualizm i bezkompromisowość właściciela". I te zapisy sensoryczne z jego walk rozsyłane w Galnecie. Łyknąłem to wszystko jak pelikan cegłę (czymkolwiek nie są cegła i pelikan)

Miało być tak pięknie, a wyszło jak zwykle. Mogłem się domyślić, że dobremu pilotowi nie przeszkadza w walce nawet to że lata Ferdkiem. A przeciętniakom pozostaje wydawać i wydawać kredyty w nadzieji, że coraz lepszy i droższy sprzęt zastąpi brak umiejętności. Odwieczny wyścig na grubość portfela.
 
Last edited:
Skąpstwo nie popłaca. Po dłuższych problemach z dostaniem się do mojego Grotu Włóczni (zamek przy wejściu na lądowisko sypał błędami przy podawaniu kodu, coś tam o jakimś braku synchronizacji, ale w końcu się udało!) podjąłem się ciężkiego (aczkolwiek wysokość nagrody nieco osłodziła to brzemię) obowiązku zwalczania piractwa w pobliskim układzie. Działalność tej bandy źle wpływa na interesy kierownictwa stacji, a co złe dla kierownictwa, złe dla mieszkańców mojego Ponurego Zakątka.

Po krótkim skoku w dziwo-przestrzeni zaczynam łowy. Coś mało tych piratów, ale zaczynam łowy. Sama drobnica, ale po drodze trafił się jakiś biedak za sterami frachtowca Typu 7, który najwidoczniej nie płaci w pobliskiej stacji mandatów za złe parkowanie na czas i mu się uzbierało 20 kafli nagrody z okładem. Anioł by się skusił, mam nadzieje że jego kapsuła ratunkowa zadziałała. No nic wracam do nad-przestrzeni polować.

Pojawiają się znowu jakieś płotki... ale nagle widzę coś większego. Pirat oczywiście, do tego Mistrz. Ale imaginujcie sobie moje oburzenie - on leciał standardowym Promem Szturmowym Federacji! Tak, takim samym, jakimi nasi chłopcy z Korpusu Piechoty Przestrzeni niosą światło demokracji w różnych zapyziałych, prowincjonalnych systemach. No nic, ja go oduczę latać kradzionym, państwowym mieniem. Ale coś mi nie idzie wejście mu na ogon, żeby zaczepić promień przechwytujący (moją wierną wyciągarkę klasy 1A). Po chwili dociera do mnie skala bezczelności! To dlatego że kryminalista próbuje zaczepić mnie swoją wyciągarką. On sobie wyobraża że to on tu jest myśliwym! Ha! No niech mu będzie. Wyrównuje lot, przepustnica na zero i czekam co będzie. No i zaraz Jadźka rzuca na hologram, że nas wyciągają. He, he, he.... oni nas... he, he, he...

Żeby nie przedłużać, bandzior poobwieszał się wieżyczkami jak stacja Galileo lampkami na wizytę Prezydenta. Jak nie podejść, gryzie. Ładunki konfetti idą jedne za drugimi, ale wiele to nie daje. Nic to, on osłon już nie ma, a ja mam jeszcze jeden pierścień. No i już się witam z soczystą nagrodą (bo to zasłużony obywatel był), a jemu.... osłona wstaje. No bez przesady! I taki mały aniołek szepcze mi do ucha "a może tak kondensatorek odpalimy w osłony? tak na wszelki wypadek", a diabełek na to "patrz, on już prawie nie ma kadłuba, reaktor na wykończeniu, osłona zaraz i tak padnie pod naszymi impulsami i promykami, a kondensatorów za darmo nie rozdają!". Co racja to racja. Po co marnować kosztowny kondensator.

Odwracam się od konsoli i ..... no nie!!!! ... kolejny wielbiciel tego celebryty AveMe!!! ... taranuje mnie. No zero klasy! Tak się nie walczy! Na unik za późno, tyle uzyskałem że uderzenie poszło trochę bokiem. Ale oczywiście moje osłony padły, a jego się jeszcze trzymają. Czas wycofać się na z góry upatrzone pozycje!! Wycofać? O nie! Co to to nie. To jednak kryminalista w kradzionej własności Sił Zbrojnych Federacji. Nie można pozwolić aby dłużej terroryzował okolicę. I kres tym rządom terroru położyłem. Naprawy kadłuba i komponentów, że sprawę lakieru pominę milczeniem, kosztowały prawie 100 razy więcej niż ten jeden, pożałowany kondensator. Skąpstwo nie popłaca.
 
Wybuchła zaraza. Nie param się handlem. No dobrze, woziłem trochę tych skórzastych jaj i podrzucałem w różnych wilgotnych jaskiniach na wodnych planetach - tak dla podtrzymania konwersacji. No i obróciłem kilkaset ton tej przeklętej kukurydzy z Diso. Jeszcze mam kawałki osłonek ziarna między zębami. Ale zasadniczo nie param się handlem. To dla mnie za duże wyzwanie intelektualne. Ale tak sobie z ciekawości zaszedłem do magazynu stacji, a tam wala się kilkadziesiąt tysięcy ton lekarstw. Nic specjalnego, zupełnie podstawowe rzeczy. Ale czytałem, że tam wszystkiego potrzebują. A jak tu nie odpowiedzieć na wezwania pomocy i to do tego z Federacji. Każdy powinien wykonać jakiś gest.

No dobrze, ale czym to zawiozę? Grot Włóczni, postrach kryminalistów z Hamal i trzech sąsiednich systemów specjalnie się do tego nie nada. Na szczęście stocznia ma całkiem niezły wybór. A że mam, sięgający wiele, wiele lat wstecz (kiedyś o tym wam więcej opowiem) sentyment do Kobry, więc uszykowałem sobie szybką, lekką, ale dobrze chronioną Kobrę. Żadnego uzbrojenia nie instalowałem, bo to misja humanitarna. Ale solidną osłonę i dwa wzmacniacze wrzuciłem. Przezorny zawsze ubezpieczony. Zasięg skoku ponad 20 lat świetlnych z całym 36 tonami ładunku. Te ca. 160 lat świetlnych to będzie krótka wycieczka. No to w drogę.

O rzesz! Ale to skręca!!! Już zapomniałem jak mały statek potrafi wywijać. Ech... nostalgia. Po serii spokojnych skoków docieram do nieszczęsnego układu. A tu aż serce rośnie! W kierunku Newton Dock ciągnie długi łańcuszek Pytongów (tak wiem, że to się Pyton nazywa), zapewne wyładowanych po brzegi lekami i sprzętem medyczny. Ale dlaczego wozić to Pytongami? Może nic innego pod ręką nie było. Eter wypełniają narzekania Komandorów, że zaraza wybuchła na stacji oddalonej o 7000 sekund świetlnych od punktu wyjścia z dziwo-przestrzeni. I że to bardzo nieładnie z jej strony, bo mogła wybuchnąć gdzieś bliżej, bo przecież są bliższe stacje i jak tak można. I tak na miłej konwersacji droga szybko minęła.

Za szybko, bo oczywiście przeleciałem obok Newton Dock na pełniej mocy napędu. Więc zaczynam manewry zawracania, podchodzę do stacji, już się szykuje do wyjścia z nad-przestrzeni.... a tu miejscowy rzezimieszek w Żmiji łapie mnie wyciągarką. No rzesz! Nawet sobie do niego nie postrzelam. Mógłbym potaranować... ha ha. Kiepski żart. No nic, przepustnica na zero i załatwimy to po męsku, pełne dopalacze i wracam do nad-przestrzeni. Osłona przyjęła kilka trafień. Pewnie i bez niej nie byłoby źle, ale jednak nie żałuję, że zabrałem. Leki dostarczone. Mój wkład w ważną misję humanitarną odnotowany. Czas do domu.

Ale ale! Coś mi z komputera zniknęły informacje i kontrakcie na zbieranie danych z rozpoznania systemów. Trochę im tam do tej Lembavy swego czasu przywiozłem Nie przepadam za korporacyjnymi kacykami, ale uważam że należy zwiększać zasięg ludzkiej sfery. Właśnie się zbliżał koniec kontraktu (a właściwie już minął) i liczyłem na informacje o rozliczeniu, żeby podlecieć i odebrać pieniądze. A tu nic. No to poleciałem, do tego całego gniazda żmij. Łażę po całej stacji. Odsyłają mnie od biura do biura. Nikt nic nie wie. Jaki kontrakt? Jaka misja? Jakie dane? No szkoda że nie mam pod ręką KWR, bo moja 40 wattowa, ręczna plazma HK z holograficznym naprowadzaniem nie robi na gryzipiórkach wrażenia. Nic nie załatwię, przeklęci biurokraci. Wracam do domu.

Sprzedać Kobrę? Nie, sentyment jest. Idę tylko oddać najdroższe komponenty, że niby niesatysfakcjonujące i żądam zwrotu moich pieniędzy. Łyknęli. Wsiadam do Grotu Włóczni i na otarcie łez biorę jakąś przesyłkę za grosze do pobliskiego układu z rozwiniętym wydobyciem. Zawiozę po drodze i polecę w pierścienie zapolować na bandziorów gnębiących górników. A tu w stacji misja od federalnej frakcji na walkę z piractwem w moim układzie. I to za ponad 400.000! Takiej jeszcze nie miałem. Biorę, załatwiam, odpalam po drodze niepotrzebnie jeden kondensator (nie ten przycisk, nie ten przycisk!!! po prostu przy manewrach odklejają się te karteczki z opisem co jest co, muszę kupić taki cudowny mazak, co pisze po hologramach!), rozliczam się ze zleceniodawcą i wracam do domu na noc. A tam czeka informacja z banku - te gryzipiórki z Lembavy przysłały moje wynagrodzenie przelewem i automatycznie usunęły dane kontraktu z systemu! Dlatego nikt nic nie wiedział. Nawet nie mam jak sprawdzić, czy przysłali tyle ile się należało. No cóż, to nie był taki zły dzień. Spokojny.
 
Last edited:
Zostałem przestępcą. Gdzieś tam wyczytałem jakie fajne jest latanie i walka bez osłony. Że wtedy wróg ma problemy z wykryciem a automatyczne systemy śledzenia i celowania nie łapią dobrego namiaru. No to sobie pomyślałem, że to trzeba przetestować. I już miałem przebudowywać mojego Grota Włóczni na niewykrywalny myśliwiec, kiedy jakiś wewnętrzny głos mi podpowiedział: "przecież masz trochę drobnych na nowy myśliwiec, a szkoda żeby się w Grocie lakier porysował". Pomysł mi się spodobał i przyszykowałem sobie Żmiję. Cztery liniowe akceleratory, wojskowy pancerz, wzmocnienia strukturalne, podtrzymanie życia klasy A, dwa miotacze folii i dwie wyrzutnie pochłaniaczy ciepła. Wypas. Zarządzanie energią tak dobrałem, że przy wysuniętym uzbrojeniu wyłączało się wszystko co nie niezbędne do walki, włącznie z podtrzymaniem życia (zapas tlenu na 25 minut uznałem za wystarczający). No to teraz trzeba przeprowadzić próby w boju. Akurat moja ulubiona lokalna frakcja miała gdzieś tam problem z piratami i jakimś frajerem, który im podpadł. Zgarnąłem dwie misje i w drogę. Najpierw piraci. Tak wyszło, że nie stawiali specjalnego oporu. Moja eksperymentalna Żmija szalała. Oczywiście dostałem parę trafień, ale mnie to nie zniechęciło.

Po pewnym czasie przenoszę się do układu gdzie ostatnio widziano tego frajera. Rozglądam się, rozglądam. Nic. W pewnym momencie wykrywam słaby sygnał. Pewnie znowu jakiś samotny, piracki Grzechotnik. Wychodzę z nadprzestrzeni a tu jest mój frajer. Mistrz. W Anakondzie z osłoną dwóch Orłów. No i do tego, oczywiście, w tym układzie jest czysty jak łza. Normalnie bym odpuścił, ale przecież latam niewidzialnym myśliwcem. Z czterema liniowymi akceleratorami. Nawet nie zauważy co go dopadło, a co dopiero zgłosi coś lokalnym gliniarzom. Do dzieła. Akceleratory w ruch. No żesz! Komunikat że nałożono na mnie nagrodę i jestem poszukiwany. Skąd wiedzieli że to ja??? Przecież jestem niewidzialny!!!

Ale ale. Niewidzialny, niewidzialny, wieżyczki nie łapią namiaru... tyko że łapią!!! Tryb bezemisyjny. Folia. Zrzucam pochłaniacze jeden za drugim. Utrata sterowności. Koziołkuję w przestrzeni. Anakonda i Orły walą jak w bęben. Na szczęście działa napęd. Wyłączam wspomaganie sterowania, daje dopalacz i odpalam napęd skokowy. Udaje mi się na tyle odturlać od nich, że chyba faktycznie tracą namiar. W kabinie piekło i to mimo tego że jest otwarta na przestrzeń kosmiczną. Napęd skokowy naładowany, włączam wspomaganie. Na szczęście komputer daje radę wykrzesać ze zdychających dysz tyle że stabilizuje wektor i mogę wejść w nadprzestrzeń. Zaraz po wejściu znowu wracam do normalnej przestrzeni żeby ocenić straty. Kadłub trzyma się w 34%. Układy wewnętrzne zmasakrowane. Wykonuję restart systemów licząc na jakąś poprawę i wracam do Doku Hermaszewski. Wspaniała, eksperymentalna, Żmija ląduje u pierwszego gościa wciskającego ulotki "Kupię od ręki, każdy, skorodowany, powypadkowy - gotówka".

Wsiadam w Grot Włóczni. Bardzo nie-niewykrywalny Grot Włóczni. Wracam na miejsce. W parę chwil zmieniam Anakondę w obłok rozszerzającego się gazu po wybuchu reaktora. Orły zostawiam, niech niosą wieść, żeby ze mną nie zadzierać. Nałożono na moją głowę nagrodę, ale mam w doku w tym układzie jeszcze do odebrania jakieś nagrody. Żeby mnie gliniarze nie zeskanowali wlatuję do doku na dopalaczach i wpadam na jakiegoś gamonia, który nie potrafi się usunąć na bok. Rewelacja, jeszcze mandacik za prędkość. Odbieram nagrody i lecę do domu. Zostałem przestępcą. Rewelacja.
 
Jestem groźny. Jak tylko wybuchła Zaraza Cerbera, to zaraz kupiłem Kobrę i poleciałem zawieźć nią trochę leków. Potem wróciłem do Ponurego Zakątka, odstawiłem Kobrę w zapomniany kąt hangaru i tyle. Wożenie towarów nie dla mnie. Nawet potem nie wróciłem żeby odebrać wypłatę. Za daleko. Nie chce mi się.

Ale ostatnio wyczytałem, że robią leki z jakiejś herbatki, że lek ponoć cudowny i w ogóle. Ale piraci napadają na kupców, którzy po tą herbatkę przylatują i można się przysłużyć walce z zarazą, zwalczając tych piratów. Zadanie w sam raz dla mnie. Zwłaszcza że ostatnio w z nudów znowu kombinowałem z uzbrojeniem. I teraz Grot Włóczni ma dwa średnie i jeden duży laser impulsowy, wszytko na przegubach, plus dwa średnie akceleratory liniowe. Czas zaszaleć. Cała rozróba w sumie niedaleko od Ponurego Zakątka, niecałe 60 lat świetlnych. Rzut beretem obciążonym (w standardowej grawitacji i gęstości atmosfery) z jednym międzylądowaniem na tankowanie. Przybyłem na miejsce a tu zabawa ledwie się rozpoczęła, nawet nie osiągnięto pierwszego celu postawionego przez sponsora.

Komandorów dużo. Grubsze misie polują w Pytongach i Anakondach. Niektórzy mają nawet po 50.000 kredytów nagrody na sobie, ale mnie nie zaczepiali. No to spokojnie zaczynam. Jak się jakiś pirat pojawi w nadprzestrzeni to znika szybciej niż nowicjusz Grzechotnikiem w czarnej dziurze. Ale jednego złapałem. Zabieram się za rozpoznanie radioelektroniczne, z jednym okiem na detektorze, czy jakiś Komandor się do mnie nie skrada. Szukam silnych sygnałów, bo nie będę się drobnicą zajmował. To prawda, ze dwa razy uznałem że trzy pirackie Anakondy na mnie jednego, samiutkiego jak palec, to za dużo. Ale już jedna Anakonda w osłonie siedmiu Orłów i Żmij to już niezłe danie. Ale największym wariactwem było skrzydło czterech Sępów. Co prawda "tylko" Eksperci i Mistrzowie, ale jednak. Uparłem się. Moc w osłony, kondensatorów (nauczony nym doświadczeniem) nie skąpie. Dałem radę. W sumie polatałem, wypłaciłem nagród za jakieś półtora miliona kredytów i po przekroczeniu pierwszego progu postawionego przez sponsora byłem wśród 15% najskuteczniejszych łowców nagród. Trzeba to oblać...

Parę dni później, wracam do Grotu Włóczni. Było nieźle. Ale dlaczego moje kroki na pokładzie tak potwornie hałasują. Łeb urywa! To miał być luksusowy statek. Pluszowy i w ogóle. No nic. Trzeba lecieć, dać popalić piratom. Ale zaraz! Kontrakt już zamknięty. Chyba przybalowałem. To ile mam tam premii? Siedem i pół miliona??? Czołowe 40%??? Nie wiem jak oni to liczą, ale jak dają to brać, jak biją to uciekać. Uznałem, że najlepiej wziąć i uciec. Wyznaczyłem sobie trasę, znalazłem układ ze stacją paliw blisko słońca mniej więcej w połowie drogi i ruszam.

A tu koło stacji benzynowej wojna domowa. Trudno nie skusić się na parę kredytów. Co prawda biją się dwie frakcje federalne, ale puki popieram jedną federalną, to nie jestem wybredny kto jest po drugiej stronie. Wlatuje do strefy walki o małej intensywności. Niskiej. Jasne. Od kiedy Pytongi z elitarnymi pilotami są "mało intensywne". Śmiem twierdzić że jak atakują mnie trzy naraz, przy wsparciu bardzo kompetentnego pilota Anakondy, to jestem bardzo, ale to bardzo zadowolony ... że Pytongi są tak wolne. Robię co mogę. Na szczęście stacja jest naprawdę blisko - 150 milisekund świetlnych. Szybko dokupuje ładunków folii, nowe baterie kondensatorów dla osłon i wracam. Na chwilę nawet powalczyłem w skrzydle z Komandorem o bardzo kiepskim guście co do statków - lata Wibratorem czy innym tam Imperialnym Trimaranem (wiem, wiem, to Kliper nazywa). Ale przynajmniej serce miał Federalne.

No i tak sobie walczę i nagle przychodzi e-mail. Federacja Pilotów. Co jest? Składki nie zapłaciłem? Odlatuję trochę w bok i czytam. "Gratulujemy. Federacja Pilotów uznaje niniejszym że Komandor Montrala jest Groźny". Jestem Groźny. Czas wracać do domu.
 
Kusi mnie. Uwielbiam swojego Grota Włoczni. Ale to nie zmienia postaci rzeczy. To znaczy, jasne, jest luksusowy i ma piekną linię, choć pole widzenia z kabiny mogłoby być lepsze. Ale trudno gdziekolwiek nim doskoczyć, a na jednym baku daleko się człowiek nie naskacze. Dotego te wszystkie plusze i barki na wódkę zajmują tyle miejsca, że da się wcisnąc góra ze trzy moduły na krzyż. Popatruje na Pytonga. Żeby to się tak paskudnie nie nazywało. Czy oni tam mają w ogóle jakichś ludzi od marketingu? No i nie stać mnie. To znaczy stać. Jakbym sprzedał Grota Włóczni, Kobrę kupioną tylko po to żeby raz zawieźć leki, Rozpoznawczego Grzechotnika kupionego do zabawy z niewidzialnością, to może bym kupił podstawowego Pytonga i starczyło by nawet na parę modułów klasy A i jakiś nienajgorszy reaktor. Niedaleko widziałem w jednej stoczni nówki sztuki, nie śmigane, po 48 milionów z niewielkim okładem. Nie byłby to pełen wypas, ale jednak jestem Groźny. Powinienem się zacząć wozić czymś poważnym.

A na razie, w moim Ponurym Zakątku mają dostawę dużych laserów promieniowych klasy C3 na przegubach. To podobno deficytowy towar, więc wsadziłem jeden na Grot Włóczni i kupiłem na szybko Sępa i "zaparkowałem" na nim jeszcze dwa lasery. Będą jak znalazł dla Pytonga. Kusi mnie. Naprawdę mnie kusi.
 
Szpikulec. Nazwałem go Szpikulec. Tak. Skusiłem się na Pytonga. Grot Włóczni i Rozpoznawczy Grzechotnik poszły, wyczyściłem konto i mam Pytonga. Nawet udało się, dzięki dobrej cenie od dealera, nieźle go wyposażyć. Wszystko co najważniejsze jest klasy A. Ale się rozczarowałem. Duże lasery promieniowe na przegubach się nie sprawdziły. Energii starcza im na krótko, grzeją się jak wściekłe. Porażka. Więcej szkód miałem od przegrzewania się laserów, niż z awaryjnych wyjść z nad-przestrzeni po przechwytywaniu. A nawet jak działały to wyniki nie były jakieś imponujące. Może jakbym trafił na Komandora, który mi się wystawia na strzał tylko na krótką chwilę, to wtedy tak. Ale obawiam się że jak trafię na takiego kozaka, to mi żadne lasery nie pomogą. Ogon pod siebie i skok w dziwo-przestrzeń będzie najlepszą taktyką. Wróciłem do dużych laserów pulsacyjnych na przegubach. Jak nie mam całej energii przekierowanej do uzbrojenia, to też szybko zjadają zapasy, ale nie tak szybko i przynajmniej tak się nie grzeją. Mam kłopot z obsadzeniem średnich zaczepów. Naprawdę wygląda że muszę się przeprosić z prehistoryczną technologią broni kinetycznej. Barbarzyńskie narzędzia, ale wygląda na to że po zbiciu osłony przeciwnika dwa średnie działka napędowe na przegubach dają najlepsze efekty. Próbowałem działek rozpryskowych, ale to nie to.

A poza tym, krowa. No wiecie, taka ze starej ziemi. Głośno muczy, ogonem macha. Nawet jakoś się obróci w pogoni za tymże własnym ogonem, ale żeby gdzieś za czymś pobiec? Co to to nie. Wolne to strasznie. no ale chociaż kilka skoków na jednym tankowaniu wykona i ma dość miejsca na lejek paliwowy, dwa skanery (układowy i planetarny), promień przechwytujący, dwa kondensatory do osłon i dwie ładownie. No i tylko 4 moduły pomocnicze. Mało. Wrzuciłem 3 wzmacniacze tarcz i skaner policyjny, ale już pasków folii nie ma. No i nie ma co prawda tego pluszu, szyku, tych chłodzonych schowków na szampana, ale chyba go lubię, tego Szpikulca. Tylko muszę sobie jakiś pokręcony zestaw uzbrojenia w stylu Groźnego Komandora Montrali wykoncypować. Bo teraz to jest zbyt banalny.

A teraz czas jakoś pozarabiać, może się uda awansować w szeregach Federacji. Szpikulcem. Taaa...
 
K.U.B.E.K. Niedługo po tym jak mnie wybudzili z hibernacji w kapsule, która przemierzała przestrzeń jeszcze od czasów pierwszych, szorstkich kontaktów z rasą Thargoidów wybrałem się moim wypożyczonym Grzechotnikiem do Układu Słonecznego. Po drodze załapałem małą fuchę. Za jakieś 1500 czy 2500 kredytów miałem zawieźć przesyłkę do stacji Hutton Orbital. Ha. Ha. Ha. Dobry dowcip mi zrobili, żerując na tym że jestem z prowincji i nigdy nie latałem w okolicach. Gdzieś tak w połowie drogi dałem spokój. Ale Hutton Orbital nie dawało mi spokoju. No i wyczytałem w sieci, że jakaś firma zbiera tam złom, żeby uruchomić produkcję pamiątkowych kubków. Cóż, pretekst dobry jak każdy inny, żeby tam wreszcie polecieć. Skończyłem z balami charytatywnymi w Tun, gdzie ostatnio udzielałem się jako milioner-nuworysz, świeżo okraszony klasyfikacją jako Groźny i awansem w Federacji. W moim Ponurym Zakątku lekko przekonfigurowałem Szpikulca i wykroiłem miejsce na 200 ton ładunku. Załadowałem złom i w drogę. Do Alfa Centauri tylko 4 czy 5 długich skoków.

Ale ten Hutton to wygwizdów! Wszystko po drodze ma pętle, nawet bezmózgi od tego Archona-Delona się trzymają przy Alfie i Becie. Kto wpadł na chory pomysł, żeby budować coś przy Proximie. Tam nic nie ma! Nawet pół pierścionka. Złamanej asteroidy. Nie wiem skąd tam się w ogóle wzięła ta planeta. Na szczęście mają lokalną rozgłośnię, Hutton Orbital Radio, która daje niezłą muzykę i nie za dużo reklam. Jakoś wytrzymałem. Jak pomyślę to tych prehistorycznych biedakach, co to 3 dni lecieli z Ziemi na Księżyc to naprawdę się cieszę że żyjemy w cywilizowanych czasach.

Na miejscu trochę kolejki do lądowania na największym lądowisku, ale udawałem że nic nie rozumiem i po prostu wylądowałem. Nawet nikt nie strzelał. No to po sprawie. Ale oczywiście okazało się, że kubki dopiero będą robić za tydzień i to tylko jak będzie dość złomu i jak będzie mało złomu, to będzie mało kubków. Dobra. Aluzję zrozumiałem. Lecę do Hamal po więcej złomu (przynajmniej wspomogę sektor przetwarzania odpadów we własnym kąciku). I tak drałuję już trzeci raz. Za drugim razem przespałem moment dotarcia na miejsce. Na szczęście tylko o kilkadziesiąt tysięcy sekund świetlnych. Na miejscu słyszałem plotkę o kimś kto przestrzelił o ponad pół roku świetlnego. Miał farta - starczyło mu paliwa na skok do Układu Słonecznego i powrót do Alfy Centauri. I cała droga od nowa. Nastawiam budzik.

Kolosalnie. Uniwersalny. Bezprecedensowo. Elitarnie. Kuchenny.

Po prostu: kubek.
 
Last edited:
Ale wtopa z tym kubkiem. Jak dostałem informację o zakończeniu kontraktu i że mam do odebrania jakieś 5 milionów premii, to wsiadłem w Szpikulca i poleciałem do Hutton Orbital żeby odberać kasę i kupić sobie pamiątkowy kubek. Oczywiście tak się zająłem nową gierką wgraną dopiero co do konsoli, że przestrzeliłem Hutton o ponad milion sekund świetlnych. No nic nawróciłem. Po trzecim przestrzeleniu, tym razem zaledwie o kilkadziesiąt tysięcy sekund zacząłem się martwić że jak tak dłużej się pobawię to w końcu będzie problem z paliwem. No to odstawiłem gierkę i przyłożyłem się do nawigacji.

Na miejscu odebrałem kasę i ruszyłem po kubek. A tu zamknięte na głucho. Tylko kartka przyczepiona taśmą "160 kilometrów na godzinę": "Dzięki za złom, ale coś się posypało i kubków na razie nie ma. Będą kiedyś. Przepraszamy i zapraszamy po kubki jak już będą, na pewno nie później". No...

No nic. Ponoć w Hutton imprezy też niezłe a dziewczyny wyposzczone. Nie śpieszy mi się nigdzie. Poczekam. Z 5 milionami pachnących kredytów mam z czego żyć. Kupiłem sobie nawet parę ton tego ich przereklamowanego bimbru.


Ale z czasem nuda przeważyła. Żeby trochę się rozruszać postanowiłem trochę zapolować na piratów w okolicy Hutton. Wyczyściłem trochę podejrzanych źródeł sygnału, ale sami nowicjusze. Nawet nie włączyłem pełnego uzbrojenia. Bo też trochę wstyd strzelać bronią kinetyczną tak prymitywną jak działko napędowe. Nie żyjemy przecież w średniowieczu! Trafił się też konwój transportowców, w tym jeden Typ 9, który chyba sobie nagrabił przemytem. Daleko nie uleciał, choć na rozpoczęcie skanowania odpowiedział paniczną ucieczką. Tym razem średniowieczne narzędzie mordu okazało się przydatne. Aż wreszcie widzę silne źródło sygnału, a tam Anakonda (i to z w miarę kompetentnym pilotem) w otoczeniu kilku Kobr, Orłów i Grzechotników. Całe to stado właśnie zamierzało rozdeptać dwa policyjne Orły. Włączyłem się do zabawy i już po chwili miałem status "Poszukiwany". No... Ech. Musiałem musnąć któryś radiolot. No nic, pozdejmowałem osłonę, zająłem się Anakondą, odpaliłem kilka kondensatorów i patrzę na skaner, a tu Policja ściągnęła na mnie elitarną jednostkę z Anakondą na czele. Bardzo mi to pochlebia i w ogóle, ale przy 870 kredytach mandatu to chyba marnotrawienie pieniędzy podatników. Szpikulec nie jest może demonem szybkości, ale odszedłem ich na tyle żeby wejść na nadprzestrzeń. Status wygaśnie za parę minut i po sprawie. Wygasł. Super. Muszę tylko skoczyć do innego układu. No rewelacja. To po to tu koczuje, żeby teraz skoczyć sobie na wycieczkę do Układu Słonecznego i potem znowu dygać prawie ćwierć roku świetlnego w nadprzestrzeni po ten kubek. O nie. Wróciłem do Hutton i poszedłem spać. Poczekam na ten ... kubek.
 
Świat zmienia się na gorsze na naszych oczach. Poleciałem sobie do Sol. Od tak, odwiedzić stare śmieci. Plan był odwiedzić każdy bar w układzie. Zacząłem po kolei, ale jakoś tak na dłużej utknąłem w Galileo. Może to tamtejsze dziewczyny? Nieważne. Chiciałem szybko skoczyć na orbitę Ziemi i powędrować po tamtejszych stacjach, ale złapałem Silne Źródło Sygnału. Nie ma to jak łatwe pieniądze. Wychodzę z Superrejsu (nowe słowo, spodobało mi się) i widzę kontenery ze złotem. He, He. Ktoś próbuje starych sztuczek. Jakiś domorosły rzezimieszek w Anakodzie w eskorcie Grzechotników i Orzełków zaraz pożegna się z zawodem. O! Są. Zaraz. Sęp. Zabójczy. Osiem zabójczych Sępów wykoczyło prosto na mojej pozycji. Następne co pamiętam to jakąś chaotyczną walkę z przyrządami w kabinie, a potem gościa wyciągającego mnie w Galileo z kapsuły kriogenicznej i pytającego grzecznie o moje ubezpieczenie. 6 milioników i stary Szpikulec poszedł z dymem. Witamy nowiutkiego Szpikulca 2.

Nie ma co. Wracam do Ponurego Zakątka. W Słonecznym stanowczo za ostro się bawią. Wróciłem na stare śmieci a tam wojenka. Dwie niezależne frakcje. Postrzelałem po stronie słabszej i z nieco ponad milionikiem w bonach, bez kondensatorów i z 75% kadłubem wróciłem do domu. Biorę pare misji. Jakiś szmugielek (Pytongiem!) i polowanie na piratów. Pod koniec polowania trafiam na dwie Zabójcze Anakondy. I znowu, jak na froncie odnoszę wrażenie, że jakieś stasznie mocne są. Nowe pancerze? Wmocnione reaktory? Co jest grane???!!! Kończę bez kondensatorów i prawie bez osłon. No dobra. W okolicy jest Niebezpieczne Miejsce Wydobycia Zasobów. Poszukamy jakiś soczystych nagród. Nazbierało się ze 2 miliony zanim trafił się Grot w eskorcie dwóch nowiutkich, federalnych Promów Szturmowych. Skąd oni je mają? Ukradli prosto ze stoczni? Grot padł a ja zawinąłem się z 60% kadłuba.

Naprawdę, albo wszyscy z dnia na dzień nauczyli się lepiej latać i podkręcili swoje statki... albo unikajcie baru w Galileo i tamtejszych ślicznotek. Świat tak czy owak zmienia się na gorsze. Będzie coraz trudniej.
 
Nigdy nie zrozumiem współczesnych ludzi. Może to ten czas spędzony w hibernacji? Pojawiła się ostatnio inicjatywa powołania frakcji Skrzydlatych Husarzy. Przyłączyłem się entuzjastycznie. Nawet proponowałem swój Ponury Zakątek na siedzibę, ale chyba był zbyt ponury.

W ramach poszukiwań siedziby Husarzy odwiedziłem kilka systemów. Jednym z nich był niezwykle malowniczy i urokliwy systemBelliya. Naprawdę bardzo przyjemne miejsce, dość dobrze zaopatrzone stacje, całkiem ładne planety w studni grawitacyjnej. Ot, prowincja, ale nie taka bardzo daleka. Ale oczywiście ludzkie niesnaski zawitały i tutaj i trafiłem w sam środek, małej, nieznaczącej wojny domowej. Jako że na paliwo i naprawy trzeba jakoś zarobić, no i ostatnio mocno mnie po kieszeni uderzyła polisa ubezpieczeniowa, to poleciłem swoje skromne usługi słabszej stronie. W końcu to zgodne z najlepszymi tradycjami Husarzy!

W samej strefie działań wojennych starałem się wybierać przeciwników co najmniej o tytule Mistrza, a najlepiej Elitarnych. W końcu pieniądze to jedno, a ranking Federacji Pilotów sam się nie nabije. I tak sobie spokojnie walczę, a tu nagle widzę, że pojawia się na ekranie detektora znacznik innego Komandora. Przyłączył się do drugiej strony. No cóż, żyjemy w wolnej galaktyce. Patrzę ze nie ma z nim kolegów i spokojnie zajmuje się Elitarnym Pytongiem. Już mam go kończyć, a tu komunikat Jadźki, że jesteśmy pod ostrzałem. Patrzę na ekran detektora i widzę że z wszystkich pojazdów naszej strony nowo przybyły Komandor wybrał akurat mnie. Ale tarcze trzymają, a mocno już nadgryziony Elitarny Pytong to jednak ciągle Elitarny Pytong. Niech Komador poczeka łaskawie w kolejce. Proszę wziąć numerek.

Chyba moje zachowanie zostało źle zrozumiane, bo Komandor się wyraźnie rozochocił. No nic. Zużyłem ładunek kondensatora, żeby podładować osłonę, przełączyłem ogień na wszystkie działa i dokończyłem Pytonga. Przełączenie systemu celowniczego na ostrzeliwującego mnie Komandora ujawniło zaskakujący fakt. Kobra. Samotny Komandor w Kobrze atakuje Pytonga, który go ani nie zaczepiał, ani nie ostrzelał. No nic. Energia w silniki, zawrot na ręcznym sterowaniu, przełączenie kontroli ognia na wszystkie działa i zaraz Kobra jest w zasięgu ostrzału. Powrót na wspomaganie sterowania, energia do dział, reszta na silniki i salwa ze wszystkiego co mam pod ręką. Zanim detektor poradził sobie z pełnym odczytem danych taktycznych Kobra już nie ma osłon. Natychmiast pilot Kobry robi zwrot i ucieka. Za chwilę dostaje komunikat o uruchomieniu napędu skokowego.

Ze wstydem muszę przyznać że źle postąpiłem. Powinienem był pozwolić mu odlecieć. Ale jakoś tak z rozpędu uruchomiłem dopalacz a moje lasery pulsacyjne i działka napędowe jakoś tak szybko dokończyły robotę. Widziałem tylko jak jego kapsuła ratunkowa poprawnie weszła w skok. Przynajmniej nie czekają go lata dryfowania w stanie hibernacji. Dobre i to.

Ale na prawdę nie rozumiem współczesnych ludzi i ich pędu za adrenaliną. Kobrą na bojowego Pytonga. Jeden na jednego. Solówa. Naprawdę?
 
Wow, fajnie napisana historia:)
Ale zobacz, jak by cię pokonał to cała galaktyka by o tym trąbiła wiec może chcial spróbować. A, że był w cobrze to może myślał, że jak sie nie uda to da radę uciec:)
 
Cały czas mam mentalny problem z przyjęciem do wiadomości, że niektóre sprawy lepiej zostawić dobrze wyposażonemu skrzydłu myśliwskiemu. Po fiasku w Mapor, wróciłem do swojego Ponurego Zakątka i z braku ciekawych misji postanowiłem ot tak polatać i zdobyć trochę nagród. Zmądrzałem na tyle, że jak zobaczyłem osiem Sępów zaczajonych w pułapce to wyrwałem się do superrejsu ciągle mając tarcze. Ale już trzy Anakondy mnie tak łatwo nie wypłoszą. Grunt to szybko się rozprawić z jedną, potem uciekać, czekając na odnowienie osłon, tak długo aż jedna się zniechęci i wtedy zając się drugą. Jest to w pewnym stopniu emocjonujące.

Tak trochę na prowincji Ponurego Zakątka jest bodaj brązowy (albo może czerwony?) karzeł z pierścieniami i kilkoma strefami wydobycia. Z czystych nudów postanowiłem się tam wybrać i zobaczyć czy coś ciekawego tam znajdę. Dolatując detektor wykrył strefę wydobycia o wysokim ryzyku. Co to dla mnie. W końcu mój Szpikulec 2 to bojowy Pytong (może nie klasy A, ale porządny!). Pewne zastanowienie wzbudził fakt, że ta strefa wydobycia znajduje się w przerwie między pierścieniami.

Po przybyciu obawy się potwierdziły. Nikt tam niczego nie wydobywa, bo nie ma z czego. Ale za to okolica aż roi się statków. I niemal co do jednego wszystko sprzęt wojskowy Federacj - Szturmowce, Desantowce, Kanonierki. Do wyboru, do koloru. Niektóre tylko w eskorcie jakiegoś Grzechotnika albo Orła. A piloci co do jednego Groźni bądź Zabójczy. No nic, wziąłem się do roboty. Ale tu pojawił się pewien problem. Otóż w przypływie ambicji wymieniłem ostatnio duże lasery pulsacyjne na przegubach nad duże lasery strumieniowe bez przegubów. Brakującą energię znalazłem w osłonach, dając mniej dopalaczy i słabsze kondensatory. W sumie nieźle to się sprawdzało przeciw tym Anakondom. Gorzej walczyć z Orłem czy Żmiją, bo mi się strasznie wywijają spod ognia.

Ale tu się objawił inny problem. Podejrzewam, że to bliskość tej zupełnie nikomu do niczego nie potrzebnej gwiazdy. Zacząłem się grzać. Ale strasznie. A piraci w wojskowym sprzęcie sroce spod ogona nie wypadli. Poziom ciepła momentami sięgał ponad 180%. To już nie przelewki. Tarcze szły w dół w oka mgnieniu. Kondensatory zużywałem w zastraszającym tempie. Tak samo paski, aż mi nie padły wyrzutnie. W końcu jeden laser też się przegrzał na amen. Do tego w międzyczasie musiałem się strategicznie przegrupować, żeby odzyskać osłony. W końcu z 70% kadłuba, popsutymi wyrzutniami pasków, jednym nieczynnym laserem i jednym zestawem kondensatorów dałem za wygraną. Może takie miejsca faktycznie trzeba odwiedzać w skrzydle? Albo może zabiorę tam coś co generuje odrobinę mniej ciepła? A może niczego mnie to nie nauczy? Czas pokaże.
 
Last edited:
Policję i Siły Bezpieczeństwa należy koniecznie zreformować. Zachowują się po prostu skandalicznie. Nabrałem ostatnio sporo misji walki z piractwem w okolicy Ponurego Zakątka. Wiadomo że większe grupy piratów można znaleźć tam gdzie detektor wykrywa silniejsze źródła sygnałów. Jak ma się kontrakt na dwudziestu czy czterdziestu piratów, to nie ma co ganiać ich po jednym w superejsie. I tak znalazłem dwie ciężarówki typu 6 ścigane przez skrzydło 8 piratów. Ich herszt leciał Kobrą, były tam jeszcze trzy Orły i cztery małe Grzechotniki. Najpierw załatwiłem szefa i całe skrzydło się na mnie rzuciło. Ale umówmy się że nie mają aż takiej siły ognia. Tym niemniej błyskawicznie pojawiły się miejscowe siły bezpieczeństwa i napór na moje osłony zelżał. Ale też przeciwników zaczęło szybko ubywać. Zbyt szybko i bez mojego udziału. Rzut okiem na panel kontaktów i widzę że z odsieczą przybyły... cztery policyjne Anakondy. No taki serwis to ja rozumiem!

No dobrze, latam dalej, wykrywam nowy podejrzany sygnał i znajduje zaczajone dwie pirackie Anakondy. Tylko dwie? Nie ma sprawy, zwłaszcza że zaraz rozdepcze je skrzydło policyjnych Anakond a ja spiję śmietankę. W skrócie: udało się. Poszło trochę pasków, kilka kondensatorów żeby podładować tarcze. A Policja? Zjawiła się i owszem. Dwie (słownie: dwie) Żmije. Nie podjęły interwencji. Jedyne co zrobili, to po zakończeniu walki skontrolowali mnie. Naprawdę coś chyba u nich działa nie tak.

Postanowiłem sprawdzić czy to u nich tak działa normalnie, czy to tylko jednorazowy błąd dyspozytora. W sąsiednim systemie trafiłem na skrzydło trzech pirackich Anakond. Od razu zabrałem się za szefa. I nawet w miarę sprawnie wyłączyłem go z walki uszkadzając reaktor. Policja oczywiście przysłała... dwie Żmije, które trzymały się oczywiście z daleka. No nic, zabrałem się za skrzydłowych. Ale jakoś tak zaczęliśmy się przemieszczać, że dryfujący herszt bandy znalazł się na krawędzi zasięgu mojego detektora. To groziło utratą zarobku, jeżeli go zgubię. Postanowiłem więc zerwać kontakt bojowy i go dopić. Ruszyłem pełną mocą na dopalaczach. Jak tylko wszedł w zasięg broni otworzyłem ogień. Ale żeby zasilić broń przeniosłem moc z silników i naturalnie utraciłem część ciągu, co umożliwiło pozostałym Anakondom nawiązanie kontaktu. Lecący prosto Szpikulec 2 był wyśmienitym celem dla atakujących od ogona Anakond. Tarcze zaczęły opadać. Jednocześnie kadłub Anakondy, którą usiłowałem zniszczyć trzymał się nad podziw dobrze. A mój Szpikulec 2 leciał prosto na nią. Zanim się zorientowałem że uparta Anakonda nie zamierza wybuchnąć było za późno na unik. Kondensator nie zdążył naładować osłony i tak z mniej niż jedną trzecią osłony wyrżnąłem pełnym pędem w Anakondę. Tego już nie wytrzymała, ale ja straciłem osłonę. Cudnie. Policja oczywiście nic. Udało się odlecieć, naładować osłony i załatwić jeszcze jedną Anakondę, bo ostatnia się zgubiła. Pewnie poleciała spuścić manto Policji. Ciekawe czy dostali jakieś wsparcie? Ja tam uważam, że trzeba ich wszystkich wywalić z roboty i przyjąć nowych, którzy będą wiedzieli co do nich należy!
 
Kup pan cegłę. Tak to za mną chodziło już od pewnego czasu. Co prawda moje ślepe oddanie sprawie Federacji nieco osłabło i niejako mimochodem wziąłem oferowaną rangę w służbie pomocniczej floty Imperium, ale to raczej po to żeby w razie czego działać na rzecz Federacji. Zapisałem się też do tej małoletniej księżniczki, co nie lubi niewolnictwa (tu się przynajmniej zgadzamy) ale to głownie ze względu na te fajne generatory tarcz. Choć ponoć na rynek ma wejść jakaś totalna nowość, więc to może bez sensu było. Ale ta cegła za mną chodziła. Mając jakiś budżecik na poziomie trzydziestu kilku milionów udałem się na wycieczkę po pobliskich systemach Federacji.

Miałem trochę szczęścia, bo już w piątym czy szóstym systemie który sprawdziłem mieli cegłę. Po sprawdzeniu mojej rangi w służbie pomocniczej Floty Federacji zakupiłem za niecałe 20 milionów Federalny Okręt Szturmowy, pieszczotliwie zwany "Cegłą". Zaparkowałem go i poleciałem Szpikulcem 2 z powrotem do siedzimy Husarzy, gdzie teraz mam swoją bazę do operacji. Tam zaparkowałem Pytonga (wiem, wiem, to się Pyton nazywa) i kupiłem szybko Grzechotnika. Zdumiewające jak daleko można zalecieć na jednym tankowaniu Grzechotnikiem, który ma same lekkie moduły, najlepszy napęd skokowy i całą przestrzeń wewnętrzną załadowaną paliwem. Nie żebym się czuł specjalnie komfortowo siedząc okrakiem na wielkim zbiorniku paliwa, pokrytym cienką warstwą lekkich stopów i nie chroniony nawet najsłabszą osłoną.

Ale jakoś się udało i przesiadłem się do Cegły. Z resztką niewielkiego budżetu zająłem się wyposażeniem. Dalekie jest od tego co można wycisnąć z tego urządzenia, ale wystarczył pierwszy lot żeby przekonać się że nawet z silnikami klasy D ta rzecz skręca. I to jak! Co prawda z grzejącym się reaktorem i małym lejkiem zbieranie po drodze paliwa było męczarnią. Przegrzewała się strasznie. A droga daleka, bo i silnik skokowy nie najlepszej jakości. Ale jakoś dotarłem do bazy, naprawiłem co się da i wybrałem się do Miejsca Wydobycia Zasobów o wysokiej intensywności w metalicznym pierścieniu giganta z wodnym życiem na obrzeżasz systemu. Wróciłem stamtąd z nienaruszonym lakierem, bogatszy o jakieś trzy miliony i wielkim uśmiechem na ustach.

Nabycie Cegły było jednym z najlepszym pomysłów na jakie wpadłem. Podobno Grot Włóczni ma przejść modernizację ale dla takiego włóczykija jak ja, Cegła jest świetnym wyborem. Mam nawet ładownię na osiem ton ładunku! Czy to rozstanie ze Szpikulcem 2? Absolutnie nie. Odpowiednio pilotowany jak najbardziej się sprawdza i ma naprawdę duże możliwości. Nawet można nim poprzemycać. No i będzie się świetnie nadawał żeby pozwiedzać okoliczne planety, ale nie dalej niż dwadzieścia czy trzydzieści tysięcy lat świetlnych, rzecz prosta.
 
Last edited:
...
Zapisałem się też do tej małoletniej księżniczki, co nie lubi niewolnictwa (tu się przynajmniej zgadzamy) ale to głownie ze względu na te fajne generatory tarcz.
...

Zwykle powstrzymuję się przed komentowaniem tej "książki" żeby ładnych rozdziałów nie psuć, ale tym razem nie wytrzymałem po powyższym tekście :)

Rep leci !
 
Husaria w natarciu. Nie minął nawet ziemski miesiąc standardowy, a Skrzydlatej Husarii zrobiło się za ciasno w nowym układzie i przejmuje kolejny. Swoją droga ciekawe jak długo Imperium zamierza się temu spokojnie przyglądać. No ale w sumie mają zabawę z ganianiem jakiś dysydentów, okrzyczanych przez media bandytami i piratami. W każdym razie w tym nowym układzie Husaria daje misje na zwalczanie piractwa w starym układzie. Nie rozumiem gdzie tu sens i logika, ale biorę misję na 12 piratów. Wydaje mi się że lokalnemu oddziałowi powinno bardziej zależeć na zwalczaniu piratów u siebie a nie w macierzystym układzie. Pewnie jakieś rozgrywki między urzędasami, a Hetman nawet nie wie że nim kręcą jak chcą. Ale co tam. Mój dok z kraja. Biorę misję, wsiadam w Cegłę, która dorobiła się w międzyczasie reaktora i silników klasy B i lecę do mojego ulubionego miejsca w pierścieniu gazowego giganta na obrzeżach systemu.

Na powitanie od razu Anakonda. To lubię. Można taką podgryzać w rufę i puki nie złapie w stożek przedniego sensora to nawet wieżyczki się nie odgryzą. Pojawiają się Policyjne Żmije Husarii i troszkę nawet pomagają. Jak już nic innego to na siebie ściągną ogień. No i tak sobie latam i łowię. A w zasadzie to nawet specjalnie nie latam, tylko czekam aż pirat mnie zeskanuje. Naprawdę, żeby zajmować się piractwem to trzeba mieć jakąś wadę, której nawet terapia genetyczna nie rusza. No bo wisi sobie nad pierścieniem i nic nie robi samotny Federalny Okręt Szturmowy. I pierwsze co myśli pirat, to ze na pewno jest to handlarz lub górnik z ładownią pełną czystego unobtanium. Jasne. To przecież nie może być łowca nagród. No gdzieżby!

No ale jak już do końca misji brakowało mi tylko parki piratów dostrzegłem wyładowania laserów daleko od płaszczyzny pierścienia. Wyglądało że jest gorąco. Lecę na dopalaczu, aż mój nędzny skaner coś pokażę. A tu walczą sobie niespiesznie dwa skrzydła. Trzy pirackie Anakondy walczą z trzema policyjnymi Anakondami. Tego jeszcze nie widziałem, ale pewnie mało widziałem. Tak sobie na około siebie krążą i żadna ze stron nie łapie przewagi. Piraci to jeden Groźny, jeden Zabójczy i jeden z Elity. Policjanci też wyglądają na doświadczonych.

Tak sobie oglądam bitwę i kombinuję. Nie wiem która piracka Anakonda jest dowódcą skrzydła. Jak się na nią rzucę, to w Cegle, z jej żałosna osłoną skrzydłowi mnie rozniosą. Nie dam rady uniknąć stożków detektora trzech Anakond na raz. Może ktoś da radę w jakimś niewykrywalnym myśliwcu, ale ja za słaby na to jestem. I tak kombinuję co by tu zrobić i nagle jedna piracka Anakonda wchodzi w przerwę między dwoma policyjnymi Anakondami i się w niej... nie mieści. Traci osłonę i jedną trzecią pancerza. Na to czekałem! Rzucam się na pirata waląc z wszystkich laserów (bo nic innego nie mam). Pozostali piraci są zbyt zajęci Policją. Rozwalam Anakondę. Policja ma teraz przewagę i zaraz opadają tarcze kolejnego pirata. Przenoszę na niego ogień. Już niedługo został tylko jeden. Nawet próbował skoku, ale przy połączonej sile ognia trzech policyjnych Anakond i mojej Cegły nie miał szans.

Narzekałem ostatnio na Policję. Ale wygląda na to ze ta Husarska sobie radzi. Mam nadzieje że nie chwalę ich na wyrost. A teraz trzeba będzie odkurzyć Szpikulca 2 i polecieć popracować dla tej małoletniej księżniczki. Ponoć żeby móc kupić te fajne osłony, to trzeba zapolować na jej przeciwników albo porozwozić jakieś ulotki. Nie wiem. Nie znam się na tym interesie z walką potęg o władzę ale pewnie sobie jakoś poradzę. Mam nadzieję.
 
W kosmosie nikt nie słyszy twojego ziewania. Ale za słyszy chrupanie. Z czasów kiedy zarabiałem na życie wożąc kukurydzę z Diso zostało mi w bagaży kilkaset kilogramów zarien, które się przewalają po schowku. Ostatnio dostała się w moje ręce starożytna książka, w której znalazłem przepis na pukane ziarna. Podobno mają zbawienny wpływ na wszytko. Z braku ziemskiej kukurydzy użyłem tą z Diso. Wsypana do promiennika ciepła Szpikulca 2 wyszła wyśmienicie. A to wszystko z nudów.

Husaria urządziła konwój przewożący rzadkie towary pewną dość popularną trasą. A że trasa dość popularna, to potrzebna była obstawa. Z bliżej nieznanych mi przyczyn, trafiłem do obstawy specjalnego skrzydła, w w którym leciał sam Hetman Husarii. Cóż, zaszczytom się nie odmawia. W skrzydle był wielki tan sportowiec towaru, kryptonim Dojna Krowa. To najnowszy Imperialny Kuter. Jest tak wielki że mój szpikulec spokojnie na nim wylądował i było jeszcze miejsce na drugiego Pytonga. A kształty? Cóż i rozmiar i kształt wskazuje na to że w Imperium mają jakiś kompleks. Co prawda teraz mają już Cesarzową, więc nie powinno być problemu, ale pewnie Kuter projektowali jeszcze za życia Cesarza. W skrzydle był jeszcze jeden pilot z Federacji Pilotów w Imperialnym Kliprze. W sumie to teraz Kliper wygląda jak Kuter, którego wyczyszczono w automacie czyszczącym z zepsutą SI, która daje za wysoką temperaturę. Tak czy owak, chętnych żeby napaść na Kuter nie było, poza jednym desperatem w Rozpoznawczym Grzechotniku, z którym się szybko uporałem. No i okazuje się że moja małoletnia księżniczka ma dużo fanów w tych okolicach. Tacy zazdrośni, że co chwila mnie łapali wyciągarką i strzelali. Ale trzeba jej przyznać, te tarcze co jej technicy wykombinowali, robią dobrą robotę. Przyciężkawe, drogie i ciągną energię z reaktora jak kieszonkowa czarna dziura, ale działają. A poza tym nuda. Nikomu się paliwo nie skończyło, nikt nie rozbił się o gwiazdę. Sielanka. Ponoć w drugim specjalnym skrzydle lepiej się bawili.

Ale w kosmosie nikt nie słyszy twojego ziewania. Coś trzeba było zrobić. I wtedy przypomniałem sobie o pukanych ziarnach i zapasie kukurydzy z Diso. I już po paru minutach w kosmosie niósł się daleko odgłos zapalczywego chrupania. To znaczy niósł się w transmisji nadświetlnego komunikatora. Każdy wie że w próżni dźwięk się nie przenosi. Piloci ze skrzydła zaczęli narzekać że im apetytu robię, więc dla większego okrucieństwa podzieliłem się z nimi tajną recepturą na specjalny rodzaj pukanych ziaren.

I tak dotarliśmy w połowę naszej drogi, gdzie okazało się że koniec naszej trasy leciał nam naprzeciw i właśnie się z nami spotkał. Potem tylko było rozładowanie transportowców, z czym było radości co nie miara, bo ktoś wyrzucił ładunek... robotów do zbierania ładunku. A do tego niektóre miały lewe papiery. Więc co kto takiego złapał, to wyrzucał go z powrotem... i znowu go dostawał. Jeden uparty, kradziony robocik wracał do mnie chyba z dziesięć razy. Był uparty jak te śmieszne zabawki na starożytnych filmach, które łaziły krok w krok z ludźmi wymachującymi mieczem z ostrzem laserowym. Swoją drogą ciekawe jak oni rozwiązali problem limitowania zasięgu promienia. Nie mieli wtedy takiej technologii. Chyba.

W każdym razie po zakończeniu zabawy, sprzedaży towarów, zainkasowaniu prowizji przyszedł czas ziewnąć i z brzuchem pełnym pukanych ziaren iść spać w pobliskiej stacji.
 
Top Bottom