Wybrane przygody Cmdr Montrali

Dziwne i podejrzane rzeczy się dzieją. Co prawda ostatnio głównie siedzę na stacji i jakoś nie mam dużej motywacji do zarabiania pieniędzy, ale postanowiłem nieco ulepszyć zarówno Szpikulca 2, jak i Cegłę. Co prawda nie cenię specjalnie broni kinetycznych, bo pachną średniowieczem, ale jednak się przydają. Szpikulec dostał ostatnio dwa duże działa z przegubach, a Cegła jedno. No i oczywiście te mocniejsze tarcze pryzmatyczne od tej małoletniej księżniczki. Ale ostatnio zainteresowały mnie duże śrutówki. Tylko że zasięg mały i skupienie słabe. Wyczytałem że u PZH można dostać dostęp do śrutówek o nieco mniejszych obrażeniach, ale lepszym zasięgu i ściślejszej wiązce (jakby zastosowanie czoka to była jakaś wielka filozofia, już ponad 1000 lat temu to rozgryźli). A że najlepiej się przysłużyć spawie PZH i odkupić winy za służbę u Księżniczki można paląc i mordując, więc udałem się do leżącego nieopodal siedziby Husarii układu kontrolnego. W układzie tym panuje pełna anarchia, więc nawet nie trzeba się przejmować jakimiś nagrodami. Po prostu raj. Tak się rozpędziłem w bojowym szale, że nawet nie zauważyłem jak moja pensja u PZH wzrosła do 5 milionów tygodniowo. A sława w tym układzie dała mi nawet misję za niemal kolejne 5 milionów na pozamiatanie piractwa w sąsiednim układzie. W każdym razie, niszcząc statki strażnicze i propagandowe Księżniczki w pewnej chwili zauważyłem, że żaden, dosłownie żaden z nich nie korzysta ze wzmocnionych tarcz pryzmatycznych. I tu mnie to zastanowiło. Bo to dość dziwne i podejrzane. Bo niby dlaczego Księżniczka nie wyposaża swoich statków w takie tarcze? Mają wadę ukrytą? Wybuchną na rozkaz z centrali? Jakiś inny problem? Chyba będę musiał wynająć dobrych techników, żeby mi te tarcze dobrze sprawdzili!

A śrutówka od PZH jest całkiem fajna. Chyba ją wolę od działa na przegubach. I teraz sobie myślę na co zapolować następne? Imperialny Młotek w miejsce Akceleratorów dla Szpikulca? A może Pulsacyjne Zakłócacze dla Cegły w miejsce Laserów Pulsacyjnych? A może poeksperymentować z Zaawansowanym Miotaczem Plazmy? Decyzje, decyzje. No i ciągle to pytanie. Dlaczego sami nie korzystają ze swoich ulepszonych modułów. Czuję jakiś spisek.

A, jeszcze jedno. Jestem Zabójczy. Brzmi groźnie. W każdym razie żaden ze spotkanych u Księżniczki Komandorów w jej służbie mnie nie zaczepił. A jeden taki w Sępie, po grzecznym zagajeniu przez system komunikacj, wykonał awaryjną ucieczkę do normalnej przestrzeni. No cóż. Bywa.
 
Urwał mi się film. Co jak co ale Nieskończona Latająca Prywatka w Ponurym Zakątku potrafi wciągnąć. Ale zaczęły się kończyć pieniądze na piwo, więc poszedłem do hangaru, okurzyłem cegłę i poleciałem stref wydobycia przy najdalszym gazowym gigancie (to w zasadzie już brązowy karzeł jest - strasznie grzeje skubaniec). Już przy starcie coś było nie tak. Obsługa lotów zrobiła się jakoś strasznie gadatliwa. Do tego jak wyjechałem z hangaru to nie miałem nawet czasu przełknąć kanapki, a już puściły zaczepy dokujące.

Odwiedziłem najpierw jakąś spokojniejszą strefę. Latam, latam i mam. Żmija Zygzakowata w osłonie Orzełka. Przekąska, ale czemu nie. Skanuję i zabieram się do roboty. I coś nie idzie. Męczę się i męczę żeby choć złapać cokolwiek w celownik. A Orzełek wali we mnie jak w asteroidę. Musiałem nawet odpalić kondensator, żeby doładować tarcze. To imprezowanie chyba mi nie służy. W końcu to jakoś wymęczyłem. Potem czekam, czekam i nic. To poleciałem sobie do punktu spotkań okolicznych mętów. Lubią go, bo coś zakłóca komunikacje z Policją. Tam szybko wypatrzyłem Pytona i Prom Szturmowy. Zabrałem się za Prom. A ten się odgryza. Ale dzielnie walczę, do momentu aż mnie nie... staranował. No skrajna bezczelność!!! Tarcze padły, alarmy wyją. I tak z mocno popękaną osłoną kabiny i poważnie pokiereszowanym kadłubem i modułami wróciłem do stacji na remont. Przy okazji rzuciłem okiem na biuletyn misji.

A tak same dziwy. Strasznie się to pozmieniało. Bardzo się zaczęli robić drobiazgowi. No nic. Postanowiłem polecieć do siedziby Husarii i zamienić Cegłę na Szpikulca 2. Wziąłem szybką misję kurierską do układu po drodze i lecę. Nic się ciekawego nie wydarzyło i już niedługo zasiadłem za sterami mocno zatęchłego i przykurzonego Szpikulca 2. A tu nie dość że jest jakiś problem z wyrzutniami pochłaniaczy ciepła, to po przejrzeniu uzbrojenia nieco się skonfundowałem. Dwa akceleratory, duży laser promieniowy, dwa duże działa Uspokajacz. Wszystko na stałych montażach. I jak tym walczyć, jak przez to całe imprezowanie się latać oduczyłem. A może.. A może jak ja balowałem, to mnie ominął jakiś kurs pilotażu, na który poszli wszyscy w Galaktyce? Nie wiem, bo film mi się urwał.
 
Biurokraci to jednak jest inna rasa. Czasami się zastanawiam czy nie są dowodem na istnienie inteligentnego życia pozaludzkiego. Choć sądzę że to określenie inteligentny to może być lekka przesada.

Na ciężkie czasy postanowiłem kupić opancerzenie do Cegły. Już raz uciekałem z postrzelany jak sito, z trudem utrzymując szczelność kokpitu. Postanowiłem polecieć do układu, gdzie go kupiłem i gdzie mam zaparkowanego malutkiego Grzechotnika. Ale tak lecieć za darmo? Wziąłem w stolicy Husarii misję kurierską do pobliskiego układu i jakieś przenośne schrony do nieco dalszego. Zawożę te dane na miejsce, a tam nie chcą ich ode mnie brać. Upierają się że nie mogą. Przebijam się przez kolejne szczeble biurokracji i nikt nic nie wie. W końcu jakiś przygodny Komandor pyta mnie czy przypadkiem nie mam dostać za to premii w jakimś towarze i czy mam dość miejsca w ładowni. Patrzę w papiery no i oczywiście odpowiedź jest tak, mam dostać i nie, nie mam miejsca. No no mówię tym urzędasom że za te 4 tony tandetnych maszyn to ja dziękuję bardzo serdecznie, biorę gotówkę i ten rzadki materiał. A oni nie. Wszystko albo nic. Temperatura dyskusji rośnie, a moja ręka niebezpiecznie gładzi rękojeść mojego nowego, 40'to Watt'owego Colta-HK. Nie robi to na nich żadnego wrażenia. Wychodzi na to że muszę lecieć 160 lat świetlnych tam i z powrotem, żeby najpierw zostawić schrony, odebrać za nie 4 tony innego złomu, sprzedać ten złom i dopiero wrócić żeby dostarczyć dane. A niby nim się śpieszy i są ważne.

Przypomina mi się jakaś stara powieść historyczna, że kiedyś tam było tak że jak się chciało kupić coś bardzo potrzebnego, co się nazywało sznurek do snopowiązałki (czymkolwiek to nie było) to trzeba było obowiązkowo kupić coś co było nikomu do niczego kompletnie niepotrzebne. Parę tysięcy lat, a nic się nie zmieniło. Biurokraci to naprawdę jest obca rasa, która już dawno zniewoliła ludzkość.
 
Mam nowiutkiego, błyszczącego Pytona z folią na fotelach! Czasy się trudne zrobiły. Wszyscy się na kursy latania zapisali, korzystają z jakichś domowym sposobem przerabianych modułów. Do tego dłubacze, którzy robią te przeróbko ponoć wykonują je praktycznie za darmo. Trzeba tylko im przywieźć trochę materiałów i tyle. Czym oni się żywią i co oddychają jak robią za darmo? Próżnią?

Nawet kilku kupiło jakąś spamerską bazę danych i przesłali mi swoje zapytania ofertowe. Już myślałem że chcą mi zlecić robotę za grube miliony, ale nie. Najwyraźniej zapytanie ofertowe to skrót oz zapytania czy można złożyć ofertę. Cwaniaki, obchodzą przepisy antyspamowe GalSieci. W sumie to tak bardziej z nudów przesiadłem się Cegły w Szpikulca 2. Trochę go zmodyfikowałem, żeby wykorzystać ostatnie nowinki techniczne. Wyrzuciłem Smoczki od Prezydenta Hudsona. Nie żebym nie lubił Pana Prezydenta Hudsona. Po prostu ja z tych Smoczków w nic nie potrafię trafić. Zamontowałem w ich miejsce dwa duże działka napędowe na przegubach. Aż dziw bierze że prawie cała para idzie w rozwój prehistorycznych broni kinetycznych. Nie rozumiem tego. Do tego dodałem dwa średnie lasery pulsacyjne w wieżyczkach. Wiem, że to straszny wstyd, ale na starość nie chce mi się tak manewrować, kawa się rozlewa, ziarna się rozsypują, a dobrego pilota w Orzełku i tak Szpikulcem nie dogonię. Więc wieżyczki. Do tego, dla zachowania resztek honoru duży Promyk na stałym uchwycie.

Dowiedziałem się też że ci Dłubacze często lubią dane kartograficzne. No to latam sobie po Bańce tam i z powrotem, skacząc po kilka lat świetlnych, skanuję co się da i odwiedzam Dłubaczy. Muszę przyznać że te ich poprawki jakoś mi nie imponują. Więcej psują niż poprawiają. Ale zrobiłem sobie silniejszych wzmacniacz osłony czy wyciągarkę o większym kącie działania. Niestety taka jedna dłubaczka koniecznie chce żeby jej przywieźć jakieś pamiątki. Że no niby pozostałości wymarłej cywilizacji, czy coś takiego. Moim zdaniem to wszystko ściema, oszustwo i podróbki dziergane przez małe rączki imperialnych niewolników. Ale kobieta uparta.

No to poleciałem do systemu gdzie te pamiątki produkują, znaczy oficjalnie sprzedają wydobyte w innym systemie. Jak tam już się znalazłem, to patrzę przy okazji czy są jakieś ciekawe misje. I okazuje się że jest jakaś dyskusja między dwoma niezależnymi grupami. I jedna z nich, o dziwo ta słabsza, znacznie lepiej płaci z niszczenie statków tej drugiej. Ponieważ zawsze jestem pierwszy żeby bronić słabych i uciśnionych, którzy dobrze płacą, więc wziąłem od nich od razu ze 4 takie misje, a potem dobrałem jeszcze ze 2. Łatwy pieniądz. Lecę więc do strefy konfliktu o małej intensywności. Lecę. I lecę. I jest mały problem. Nie ma takiej strefy. W całej tej przeklętej imperialnej dziurze jest tylko jedna strefa walk, ale za to jest to gotujący się kocioł zupy z Cetańskich Królików. No nic, wlecę, rozejrzę się.

Nie jest źle. Nie ma zbyt dużo walczących. Lecę na skraj pola bitwy i wyszukuję pierwszą ofiarę. Trafił się Pyton, który zapędził się odrobinę za daleko opędzając się od jakiejś Żmiji. Szybko się z nim uwinąłem i zwróciłem uwagę że we wraku są jakieś nietypowe elementy. Szybko to zebrałem. No i latam tak sobie, strzelam, zbieram. Potem się nawet nieco rozochociłem i strzelałem a drony zbierały materiały na bieżąco. Uchylałem ładowni na chwilę żeby dron zostawił ładunek jak raportował błąd i z powrotem do strzelania. Po prostu sielanka.
I tak sobie walczę z jakąś Żmiją, zbieram złom, i nawet nie zauważyłem jak naokoło mnie zrobiło się nagle czerwono. A zielonego na skanerze malutko. Za chwilę czerwone trójkąciki zaczęły wszystkie mrugać na biało, a Jadźka wrzeszczy o wszelkich dopustach, że atak termiczny, że atak impulsowy, że coś tam. Aż się mało nie udławiła, a to u SI rzadka sytuacja. No nic, czas na nas.

Tarcze spadają, chcę wejść w SuperRejs, ale chyba gdzieś przyplątała się jakaś Anakonda i mnie blokuje. Energia do osłon i silników i uciekamy. Dopalacze na maksa. Tarcza spada, uruchamiam kondensator i od razu pochłaniacz ciepła, bo te nowe kondensatory strasznie grzeją statek przy ładowaniu osłony. Dobra nasza. A nie, nie dobra. Znalazła się ta Żmija, z którą walczyłem i staranowała mnie zanim kondensator zaczął wzmacniać tarczę. Chyba jednak się skuszę na tą przeróbkę przyśpieszającą działanie kondensatora. Jadźka krzyczy że osłony padły. W tym momencie zaczynam myśleć że może zamiast żłopać ten cały Mega Gin z Centauri to trzeba było kupić pancerz. Tak na pewno trzeba było tak zrobić. Bo jakby miał jakiś pancerz, to wszedłbym w SuperRejs. A tak Jadźka wykrzyczała pożegnalne Katapulta! I mam nowiutkiego, błyszczącego Pytona z folią na fotelach, osiem milionów kredytów mniej na koncie, bolącą głowę i latam Szpikulcem 3.

A w tym wszystkim najdziwniejsze jest to że choć straciłem wszystkie dane kartograficzne, cały ładunek, to ubezpieczalnia podstawiła nowego Pytona z takimi samymi zmodyfikowanymi przez Dłubaczy modułami, danymi skanów i materiałami. Dziwna sprawa. Ale chyba już rozumiem z czego żyją Dłubacze. Płaci im ubezpieczalnia. Nie ma w galaktyce nic za darmo.
 
Last edited:
Rakiety. Każdy wie że groźne są co najwyżej dla malutkiego Grzechotnika czy też Dostawczaka bez osłon. W dużej jednostce z porządnymi osłonami to nawet nie się co nimi przejmować. Każdy to wie. Ja też. Dlatego nigdy się nimi nie przejmuje.

Lecę sobie z tymi podrabianymi artefaktami do tej upartej Dłubaczki. Ale ze droga daleka, po drodze co chwilę mnie ktoś przechwytuje, to zatrzymuje się co jakiś czas w jakimś przyjaźnie wyglądającym układzie. Oczywiście najchętniej należącym do Federacji. Imperium z całym tym ich niewolnictwem jakoś mnie nie kusi. Choć mają całkiem niezłą młodocianą księżniczkę. Jak podrośnie i będzie miała koło czterdziestki to może być nawet interesująca. Pożyjemy, zobaczymy. W każdym razie zadokowałem w przyjaznej, federalnej stacji, uzupełniłem co trzeba, a tu ciekawe misje bojowe z jednej z federalnych frakcji. Łatwy milionik do zarobienia. I tak. Sprawdziłem. W układzie jest strefa walk o małej intensywności. Okazja na szybki pieniążek. Anioł by się skusił. Wziąłem jeszcze szybko ze dwie misje na wytropienie pirata i dezertera w pobliskich układach, odwaliłem je raz dwa. Choć raz zrobiło mi się ciepło. Bo wychodzę z SuperRejsu, a tutaj pirat otoczony wianuszkiem dwunastu innych myśliwców. Ale zaraz sprawa się wyjaśniła. Pirat zaczął strzelać do swojej domniemanej eskorty. Długo to nie potrwało.

Odebrałem wypłaty. Lecę do strefy walk. Faktycznie, ruch mały. Zabieram się do roboty i koszę Kobry, Orły, Sępy, Kobry Egipskie i co tam się nawinie. A nawinął się nawet Pyton czy dwa. W pewnym momencie cały skaner był na zielono i biało, wypuściłem więc drony żeby pozbierały trochę materiałów. Prawdziwa sielanka. Nie to co poprzednio.

Tak sobie latam, strzelam, latam, strzelam i dumam. Dumam czy moje ustawienie uzbrojenia jest na pewno optymalne. Zanim duże działka napędowe się rozkręcą to duży Promyk i wieżyczki już wyładują energię. A jak zaczynam strzelać tak żeby nie marnować energii Promyka to cel ucieka zanim Wiatraczki się rozkręcą. Tak źle i tak niedobrze. Może jakiś Dłubacz mi pomoże. Więcej energii do uzbrojenia. A może szybsza regeneracja energii? Trzeba będzie pomyśleć. No i o silnikach i dyszach manewrowych też. Pyton niestety skręca dużo gorzej niż wygląda. Zresztą prędkość też nie powala. Przydałoby się coś z tym zrobić.

Dumam tak i dumam, a tu komunikat że jedna z misji już zaliczona. Świetnie. Jeszcze tylko kilka zestrzeleń i będzie druga gotowa. Milionik z hakiem do przodu. W dzisiejszych czasach, kiedy przestępców już nie tak łatwo ścigać, to niebagatelna sumka. Nie upłynęło dużo czasu jak pojawił się ostatni komunikat o wykonaniu misji. Czas wracać po wypłatę.

Ale coś mnie skusiło. Na skanerze wypatrzyłem Anakondę. Atakowana przez stado małych i średnich myśliwców zdaje się łatwym łupem. I tak jest. Radośnie sobie do niej strzelam. Tarcze oczywiście i tak ustawione na maksymalne zasilanie. Z Anakondami trzeba uważać. A tu nagle Jadźka coś marudzi. Rakiety. A jasne. Nieważne, strzelam dalej. Szybki rzut oka na skaner. Tak dla upewnienia czy nie mam na ogonie całej okolicy. Nie mam. Atakuje mnie jakiś jeden kontakt. Rakietami. Żałosne. Pewnie jakiś Orzełek. Mniejsza z tym, Anakonda czeka.

Ale tu znienacka tarcze spadają do jednej trzeciej. Co jest? Szybko kondensator, nawrót i szukam co do mnie strzela. Pyton. Rakietami. Całym mnóstwem rakiet. Druga salwa rakiet doszła zanim kondensator wzmocnił osłony. Energia do silników, odskok, napęd skokowy się ładuje. Trzecia salwa rakiet dociera do mnie. 41% kadłuba, awaria napędu, awaria generatora, przebita owiewka, awaria napędu skokowego. Próbuje spirali bez wspomagania. Zyskuje tym może parę sekund bo czwarta salwa musi trochę manewrować. Niestety te parę sekund nic mi nie daje, bo już trzecie salwa załatwiła napęd skokowy. A Pyton jest tak wolny, że nie ucieknie drugiemu Pytonowi, który wali rakietami samonaprowadzającymi. Ta czwarta salwa to był w zasadzie cios łaski. Kiedy niszczy cię ogień laserów lub działek, to chwilę trwa. Jadźka zwykle zdąży krzyczeć o katapultowaniu. Ale nie przy rakietach. W jednej chwili mas 41% integralności kadłuba, lekko poprzedzieraną folię na fotelach Szpikulca 3, a w drugiej chwili siedzisz na nowiutkim, pokrytym nienaruszoną folią, fotelu pilota Szpikulca 4. Super. Tylko że konto znowu spadło o 8 milionów. I do tego muszę znowu lecieć po te pamiątki dla tej upartej Dłubaczki.

Acha. I muszę gdzieś wcisnąć obronę przeciwrakietową. Bo rakiety, w dużych ilościach i odpowiednich rękach to bardzo groźna broń
 
Czuję się oszukany. Mam Szpikulca 3, mam Cegłę i jeszcze parę drobiazgów. Po akcji wspierania Koalicji Pograniczna zostało mi na koncie jakieś niecałe 50 baniek. Mało, ale jest za co się zabawić. I tak jakoś utknąłem w jakiejś dziurze. No ale w końcu wlazłem z powrotem do Szpikulca 3. W międzyczasie dostał nową wersję systemu do komputera pokładowego. Postanowiłem sprawdzić co tam w moim Ponurym Zakątku. Komputer sam poprawia teraz kurs przed wykonaniem skoku w dziwo-przestrzeń. Nie wiem co prawda po co, bo ani nie dociera się szybciej, ani paliwa nie zużywa się mniej niż przedtem. Po co to komu? No ale nareszcie komputer nauczył się czytać mapę i wie dokąd skaczemy. Przełom! Wyświetla nawet jaka tam jest gwiazda.

No i tak sobie doleciałem do Ponurego Zakątka. A tam spokój i cisza. Szefostwo bez zmian (dobrze bo mam z nimi sztamę), wyganiają właśnie jakąś obcą frakcję. Wziąłem jakąś skromną misję, głównie żeby odświeżyć stare kontakty i rozejrzałem się za porządną robotą. Nic. Posucha. Ale widzę że otworzyli nowy terminal dla lotów czarterowych. W sumie czemu nie. Towaru nie wożę, mogę jedną ładownię klasy 5 przeznaczyć na kabiny. W najgorszym razie będzie gdzie zapraszać dziewczyny. Natchniony tą myślą kupiłem najlepsze wyposażenie, które da się wepchnąć do czegoś co nie jest jakimś jachtem. Mam teraz kabiny 1 klasy dla 6 pasażerów.

No i zaraz nawinęła się jakaś celebrytka, która daje prawie dwie bańki za przelot do układu odległego o dwa średnie skoki. Ponoć marudna, ponoć może mieć fanaberie i ponoć mimoza. No nic. Zabrałem. Dowiozłem. Zero stresu. Najłatwiej zarobione 2 bańki w historii. Potem z pobliskiego układu trafił się jakiś celebryta na tą samą stację. Też zero stresu, poza tym że chciał żebym mu załatwił dwa nowe, 40 wattowe plazmowe HK. Płacił prawie podwójnie, to załatwiłem. Wożenie celebrytów to bajka.

Wróciłem do zakątka a tam czeka cała grupka. Ponoć szefowie stacji rekomendowali firmę Montrala Przygoda i Bezpieczeństwo. Chcą zwiedzić kilka układów, nawet względnie niedaleko i płacą 13 baniek. Pieniądze po prostu leżą na ulicy, żal się nie schylić. Lecimy do pierwszego, po dotarciu mówią że chcą obejrzeć pobliską wodną planetę. Obejrzeli. Zadowoleni, chcą lecieć dalej. Lecimy do następnego punktu programu. Po drodze wpadłem na białego karła i tak nieszczęśliwie że w stożek emisji. Napęd skokowy mi tak podładowało że skoczyłem ponad 20 lat świetlnych. W sumie fajna zabawa, ale można przedobrzyć.

Dolatujemy na miejsce i czekam na jakieś prośby od moich gości a oni upierają się że mamy być w tym układzie, ale mamy oglądać tą wodną planetę, którą już oglądaliśmy. Nic im do rozsądku nie przemawia. Czyżby znaleźli moją kukurydzę z Diso i się przejedli? Czuje że będę musiał towarzystwo po prostu pogonić na jakiejś stacji i dać sobie spokój z turystami. 13 baniek poszło się cieszyć życiem. Czuję się oszukany! Ale przynajmniej poskakałem sobie z białych karłów i na otarcie łez została mi misja na 36 piratów za 8 baniek. Tylko muszę wrócić do Ponurego Zakątka.
 
Sprawiłem sobie Nosiciela. Ale po kolei. Po fiasku z turystami postanowiłem sobie podkręcić w Szpikulcu 3 i w Cegle napędy skokowe. Cegłę dopiero co ściągnąłem z bazy Husarii (ta nowa usługa z pilotami co odprowadzają statek po jakiejś imprezie jest naprawdę świetna). Tak mi wyszło że mam dość materiałów żeby zrobić przeróbkę 4 poziomu zwiększającą efektywny zasięg w 3 napędach skokowych. I jakoś tak się zdarzyło że po drodze kupiłem Zaskrońca. Chciałem nim powozić pasażerów, bo z przerobionym napędem ma znośny skok, ale coś mi się to nie widziało. I tak dumałem co by tu zrobić. No i wpadłem na pomysł. Bo generalnie nudno latać samemu, a na imprezie w Ponurym Zakątku poznałem fajną dziewczynę. Chciałaby polatać myśliwcami, ale nic nie umie. Zieloniutka jak neo-zboże. Ale bardzo miła.

Wsadziłem do Zaskrońca hangar, kupiłem standardowe Federalne myśliwce F63 Kondor w konfiguracji Zimny-F i złożyłem dziewczynie propozycję - dam jej 2% prowizji od przychodu i dam okazję nauczyć się latać. Teraz jest całkiem niegroźna. Zgodziła się. Zapakowaliśmy się i polecieliśmy polować na piratów. Nawet w coś trafiała. Aż kusi mnie żeby przejść na Łotr-F. Udało jej się stracić tylko jeden myśliwiec, ale to jak walczyliśmy z trzema piratami na raz i to takimi co to już coś potrafią.

Jak sobie przypomnę tych piratów, którzy atakowali Cegłę myśląc że to to pudełko do przewozu towarów, to pewnie sam fakt że atakuje ich Zaskroniec powodował że zanim wyszli z osłupienia, to już było po nich. Tak się przy tym strzelaniu i innych przyjemnych aktywnościach rozpędziliśmy, że niejako mimochodem zostałem awansowany na Porucznika we Flocie Pomocniczej Federacji. Dostałem przy tym jakąś nic pewnie nie wartą przepustkę do jakiegoś zapyziałego układu. A na koniec w oparach lawańskiej brandy szukaliśmy nazwy dla Nosiciela myśliwców. I szukając ciekawostek trafiliśmy na zabawną historyjkę z czasów przed-kosmicznych. Nasz dzielny Nosiciel nazywa się Kuzniecow, a dziewczę jest już w połowie drogi żeby być tylko zasadniczo niegroźną. Lotna dziewczyna.
 
Last edited:
Pozory mylą. To banał, ale warto o tym pamiętać. Zabrałem się trochę za jakieś usprawnienia mojej floty. Oczywiście najwyższy priorytet otrzymał Szpikulec 3. Zacząłem od napędu skokowego. To był dobry wybór, wreszcie można gdziekolwiek dolecieć nie zasypiając za sterami. Lekko wzmocniony napęd podświetlny też usprawnił sprawy. Odrobinę więcej energii z rozdzielacza skierowanej do broni pomoże szybciej zarabiać na nagrodach i kontraktach najemniczych.

Latam tam sobie po całej Bańce, od jednego dłubacza do drugiego radośnie grzebiącego w systemach moich statków. A że wożę też jakieś towary konieczne do przeróbek, to się czasem jakiś skuszony pirat trafi. Sielanka. Docieram w końcu do magika, który zajmuje się uzbrojeniem. Ale okazuje się że trzeba mu się przypodobać zbierając nagrody wystawione przez jego frakcję. Zaczyna się polowanie. Ale czy to w okolicach boi nawigacyjnej, czy w super-rejsie, zawsze się trafi jakiś Komandor, który sprzątnie zdobycz sprzed nosa. Ale w niejednej stacji lawiańską brandy piłem i nie z jednej czarnej dziury paliwo tankowałem!

Znalazłem najbardziej oddaloną planetę systemu i tam się zaczaiłem w super-rejsie. To był doskonały pomysł. Zero konkurencji, a piraci i poszukiwani w tym systemie agenci obcych mocarstw byli kompletnie zaskoczeni. Szybko nazbierałem sporo nagród. Ale tak się wydarzyło, że w pościgu za jakimś łakomym kąskiem zapędziłem się znowu w rejony gwiazdy centralnej. No i tak po załatwieniu sprawy z tym agentem Imperium wracam do super-rejsu. I tak sobie myślę że mogę już lecieć do tego mechanika, kiedy nagle ktoś mnie łapie wyciągarką. Patrzę i oczom nie wierzę. Komandor, klasyfikowany przez Związek Pilotów jako W Zasadzie Niegroźny, wyciąga Żmiją Typu 4 mnie. Mnie, Zabójczego, w Pytongu. Może nie bojowym, ale to jednak kawałek stopu i kilka kabli jest. Do tego jeszcze zapisany do tego nowego kacyka z brodą, który mówi z takim komicznym akcentem. No dobra. Będzie krótki przerywnik, ale najpierw potrenujemy zrywanie się z wyciągarki. Nie udało się w sposób dość spektakularny. Ale to przecież przypadek.

W normalnej przestrzeni wypuszczam całe uzbrojenie i z marszu atakuję, żeby się długo w to nie bawić. Ale co ciekawe jego tarcze nie opadają. A moje opadają, a Jadźka drze się w niebogłosy że atak taki, atak śmaki, atak owaki. Apokalipsa. Kondensator, chłodnica i kolejny nawrót. To samo. Kondensator, chłodnica, nawrót. To samo. No dobrze, napęd skokowy już się odblokował, więc postanowiłem oddalić się z godnością. Nie żebym się bał jakiegoś początkującego pilota w śmiesznym stateczku. Co to to nie. Ale pomyślałem że może ma starszego brata. Albo dwóch. I ojca. Żal byłoby powodować rodzinną tragedię. Niestety, w czasie jak przygotowywałem się do skoku, przeoczyłem właściwy moment do odpalenia kolejnego kondensatora z chłodnicą. Opadły tarcze.

Kiedy wskoczyłem do super-rejsu miałem tylko 60 procent kadłuba. Inwestycja w lekki pancerz zwróciła się, ale muszę się chyba rozejrzeć za wojskowym. Przygodnie przelatujący Grotem Włóczni Komandor spytał kto mnie tak ukrzywdził i pocieszył mnie że on już wyprzedzająco pomścił moją krzywdę. Wybrałem pobliski system, skoczyłem, naprawiłem, wracam. Lecę do inżyniera, a tu wyciąga mnie znowu ten uparty Żółtodziób. Tym razem wybrałem porażającą taktykę. Zredukowałem napęd do zera, po wyjściu z super-rejsu i ustabilizowaniu Szpikulca 3 wyłączyłem systemy wspomagania pilotażu, skierowałem całą moc do silnika, uruchomiłem dopalacze. Żmija coś tam próbowała nieudolnie liznąć raz czy dwa moje pryzmatyczne tarcze, ale oddaliłem się z godnością i niezwłocznie skoczyłem w super-rejs. Już więcej mnie napaleniec nie zaczepiał. Ale trzeba uważać, bo pozory mylą. Ten Komandor w Żmii naprawdę umiał latać i miał naprawdę dobrze wyszykowany statek. Pewnie zabrał starszemu bratu. Albo ojcu. Pozory mylą.

A Kuzniecow obrócił się w pył, razem z moją dzielną pilotką. Zabrałem ją na misję treningową na małą, lokalną wojenkę w Ponurym Zakątku. Następnym razem o tym pomyślę jak będę latał Federalną Korwetą. Nie wcześniej. No i jak znajdę nową naiwną.
 
Ludzkość to ma jednak krótką pamięć. Siedzę sobie ostatnio na stacji. Nigdzie nie latam. Rdzewieję. Ot, mam taki trudniejszy czas. Ale śledzę co tam po pasach asteroid hula. A hula. Szeptane raz ciszej, raz głośniej. Thargoidzi. Że niby wrócili. Ale ci co tak szepczą, nie wiedzą co mówią. Dlaczego? To proste. Relacje, a nawet nagrania i zdjęcia, ze spotkań z Obcymi dostarczają wracające statki. Statki. Całe. W jednym kawałku.

Pamiętam początki dziwnej wojny z Thargoidami. Tak. Pamiętam. Byłem tam i moja Kobra była wiele razy przechwycona przez Thargoidów. Oni się nie pieścili, nie skanowali i odlatywali. Nie zadawali pytań, nie udzielali odpowiedzi. Walili od razu ze wszystkiego co było pod ręką. A mieli pod ręką całkiem sporo i na swoich statkach i na wypuszczanych z nich hordach zdalnie sterowanych myśliwców. Trzeba było mieć sporo umiejętności, dobrze przygotowany statek i bardzo dużo szczęści żeby się im wywinąć. Ale częściej niż statki wracały kapsuły ratunkowe. Albo nic nie wracało. Albo, jak w moim przypadku, kiedy zabrakło tego łutu szczęścia, kapsuła z pilotem w stanie anabiozy wracała tak długo, że dotarła do cywilizacji w czasach kiedy Thargoidzi uważani są za bajeczkę do straszenia niegrzecznych dzieci.

Nie, kimkolwiek są i czegokolwiek chcą, to nie są Thargoidzi. A to że nie strzelają, tak jak Thargoidzi jest jeszcze bardziej przerażające. Bo to oznacza że uważają iż nie jest to niezbędne. Thargoidzi polowali na samotne Kobry i temu podobną drobnice. I często w tych starciach przegrywali. Nowi Obcy wyciągają ze skoku Federalną Korwetę, wyłączają jej wszystkie systemy, robią coś co robią, cokolwiek by to nie było i ostentacyjnie odlatują. Jeżeli taki sam numer są wstanie wykręcić Federalnemu Krążownikowi albo Imperialnemu Przechwytywaczowi to już po nas. Nie będzie co zbierać.
 
Myliłem się. A raczej zmylili mnie. To Thargoidzi. Ta sama krwiożercza siła natury, która położyła mnie do snu w dryfującej przez czas i przestrzeń uszkodzonej kapsule ratunkowej. Skończyły się podchody i wiemy już że Krążowniki Federacji to dla nich jak rozwalić Grzechotnika. Ale co robić, trzeba walczyć. Ludzkość nie kładzie się na plecach i nie czeka na śmierć. Kiedyś jakiś słynny pilot prehistorycznego myśliwca atmosferycznego powiedział o swojej nacji "My nie błagamy o wolność, my o nią walczymy". Ludzkość nie będzie błagać o życie, ludzkość będzie o nie walczyć!

A tymczasem mój Szpikulec 4 jest do tej walki zupełnie nieprzygotowany. Znaczy i owszem, ma lekko podkręcone to i owo, ale żadnych przeróbek poziomu 5. Trzeba się za to zabrać. Przejrzałem stare kontakty do Dłubaczy i widzę że nie mam wejścia to takiej jednej co może nieco podkręcić opancerzenie. Pisałem już tu o dziwnych zachciankach Dłubaczy, ale ta przerosła wszystko. Trzeba wykopać 500 ton czegokolwiek. Ja, który nigdy nie splamiłem rąk sekundą uczciwiej pracy? No ale kiedy nadchodzą Thargoidzi, to trzeba skrajnych poświeceń. Dla dobra ludzkości!

Kupiłem lasery górnicze (umyka mi dlaczego to są wieżyczki, ale to było najlepsze co mieli), przetwórnię, drony do zbierania i udałem się do Kopalni. To układ nieopodal mojego ponurego zakątka, gdzie jest trochę bogatych złóż metali. W sumie całe to kopanie nie jest aż takie nudne, bo co chwila jakiś nieszczęśnik mnie napadał, więc mogłem sobie postrzelać. Co prawda nie było to konieczne, to przekierowanie energii do tarcz plus dość sprawne działanie Policji (to nowość!) załatwiało sprawę. Ale kilkaset tysięcy kredytów zawsze się przyda na wilgotne ściereczki do wycierania kurzu. I tak w dwóch podejściach (w drugim przetestowałem też drony analizujące skład) wykopałem nieco ponad 100 ton czegokolwiek i uznałem że może pancerz nie jest jednak priorytetem i postanowiłem się zając reaktorem i dystrybutorem energii. Po drodze znalazłem stary statek pokoleniowy, dryfujący w przestrzeni. Latanie relatywistyczne. To byli naprawdę twardzi ludzie. No i podkręciłem dystrybutor na 3 poziom i zmieniłem reaktor klasy 7A na podkręcone 6B - mniejszy i lżejszy daje mi lepszą zwrotność i zasięg skoku. Taki mam plan, żeby Szpikulec 4 był lekki, ale groźny. Zobaczymy co wyjdzie.

Wrócili. Wróciłem. Stara miłość nie rdzewieje. Stara nienawiść tym bardziej.
 
Szpikulec 5. Nowiutki, pachnący fabryką, z ochronną folią na fotelach. I ma wszystkie usprawnienia ze Szpikulca 4. I to wszystko za marne parę milionów kredytów. Po prostu okazja.

A to wszystko przez wożenie wódy. Bo Husaria chce mieć swój wódopój. Taki reprezentacyjny, że zastaw się, a postaw się. Cała galaktyka będzie wpadać na kilka głębszych. No może poza Thargoidami, oni są zdecydowanie niemile widziani. No i żeby się udało to trzeba wozić tą wódę. A że Szpikulec 4 może lądować nawet na małych placówkach orbitalnych, to zrobiłem w środku małe porządki i znalazło się miejsce na trochę wódy. Jak już porządki skończyłem to się zabrałem za wożenie tej wódy. Zajęcie zasadniczo dość nudne. Trzeba oblecieć kilka stacji, bo towar reglamentowany, co się udało kupić zawieźć i znowu. Da capo al fine (cokolwiek by to nie znaczyło). W końcu zmęczony tym pasjonującym zajęciem udałem się na zasłużony odpoczynek w placówce odbiorczej całego tego towaru. Swoją drogą ciekawe gdzie oni mieszczą całą to wódę? Wlewają do tych zbiorników?

Jak wstałem, a nie było to rano, to postanowiłem zrobić jeszcze parę rundek. Wybieram się do Kolonii, ale w sumie można jeszcze przedtem trochę powozić. Ale najpierw lektura wieści. No i się zaczęło! Okazuje się że o tej akcji wożenia tej wódy zwiedziały się wszelkiej maści szumowiny. Piraci, bandyci i różni inni psychopaci. Polują całymi stadami na wyładowane wódką statki. Masakra. Apokalipsa!

Nie dam się. Mnie nie zastraszą, więc ruszam po kolejny ładunek wódy. Ale lecę ostrożnie, rozglądając się uważnie, sprawdzając każdy kontakt na skanerze. W systemie łączności sprawdzam gdzie są najbliżsi sojusznicy. Tak na wszelki wypadek. Ale to nie wystarczyło. Moje modyfikowane tarcze, pancerz, napędy nawet wydajne lasery nic nie pomogło wobec niepowstrzymanej siły! Czy to psychopata? Nie. Jakiś husarski renegat. Też nie. Nawet piraci nie dali rady mnie dorwać, bo byłem jak ten cień asteroidy po ciemnej stronie gazowego giganta, kiedy przemykałem się przez ich liczne pułapki i omijałem patrole. Tylko jedno mogło mnie powstrzymać! Tylko jedna siła była zdolna mnie złapać i zmóc potężne osłony Szpikulca 4. Ja, Komandor Montrala. Z niewielką pomocą białego karła.

I kiedy tak sobie siedziałem w martwej skorupie Szpikulca 4, z wszystkimi systemami na 0% i zapasem powietrza na półtorej minuty, to tym razem dokładnie sprawdziłem kapsułę ratunkową. Żeby nie było znowu długich lat dryfowania. Usatysfakcjonowany jest stanem uruchomiłem system autodestrukcji. Dlaczego? Bo nie dam jakiejś bezmyślnej gwieździe, jakiemuś białemu karłowi, satysfakcji pokonania Szpikulca 4. Tylko ja mogłem to zrobić.

I tak sobie teraz siedzę w pięknej, czyściutkiej i pachnącej nowością kabinie Szpikulca 5 i myślę sobie że Neutronowa Autostrada do Kolonii nagle straciła cały swój urok. Może powinienem jednak wybrać trasę widokową. Zrelaksować się. Nacieszyć pięknem Galaktyki. Muszę to przemyśleć. Bardzo poważnie przemyśleć.
 
Na Ziemi mają takie powiedzenie: patrzeć jak trawa rośnie. No to patrzę jak trawa rośnie.

Przy okazji transportu wódy dla Husarii, co poniekąd nieźle mi się opłaciło, bo czeka 27 baniek premii do odbioru (po ile będzie ta wóda w tym barze chodziła? po milionie za kielonek?), nabrałem stado zleceń na transport informacji o boomie ekonomicznym do Kolonii. Jakby nie można było wysłać Galnetem. Ale oprócz kasy dawali ciekawe materiały, to nabrałem tych misji do pełna. W końcu to to dzisiaj jest 22 tysiące lat świetlnych? W dzisiejszych czasach to jest mała galaktyka.

Wypakowałem ze Szpikulca 5 do magazynu wszystko co zbędne. Załadowałem to co myślałem że może mi się przyda i ruszyłem w drogę. W końcu co to jest ten niecały 1000 skoków. No i jeszcze czeka Neutronowa Autostrada! Pełen dobrych myśli ruszam w drogę, ale jak trzeci czy czwarty raz Jadźka musiała zrobić awaryjne wyjście z Superrejsu, żebyśmy nie wyrżnęli w gwiazdę, to stwierdziłem że zasypianie podczas skoku to słaba koncepcja. Czas znaleźć przytulny zakątek pustej przestrzeni w pustym układzie i iść spać.

Swoją drogą mamy tak nowoczesne systemy jak Komputer Dokujący, który bardzo rzadko rozwala statek o stację orbitalną, to nie można zrobić tak prostego systemu, żeby wyskoczyć, zatankować z gwiazdy i skoczyć do następnej. Naprawdę? To nie jest przecież technika rakietowa! Na jak można zlecić transport statku pomiędzy stacjami, to tu nic nie można zrobić? Jakaś łatka dla Jadźki? Cokolwiek?

Ale trzeba też patrzeć na dobre strony życia. Odcisnąłem ślad swojej stopy na piaskach historii. Odkryłem jako pierwszy nieciekawy układ, z nieciekawą gwiazdą i stadem nieciekawych planet metalicznych, nieciekawych gazowych olbrzymów, z nieciekawymi lodowymi księżycami. O nieciekawej i niemożliwej do spamiętania nazwie. Ale jest mój! No chyba że się w końcu rozwalę o gwiazdę albo inną neutronówkę. Wtedy to wiekopomne odkrycie pozostanie na zawsze stracone dla ludzkości.

Neutronowa Autostrada. Brzmi pięknie. Wreszcie na nią trafiłem, wykonałem najdłuższy swój skok w historii i... nic. Koniec. To tyle. No za jakiś, dłuższy czas trafiła się znowu jakaś neutronówka. Nie dajcie się nabrać. Z tą Neutronową Autostradą to ściema dla naiwnych.

Po paru dniach lotu, wszystkie zabrane misje wygasły. Do Kolonii nadal 12000 lat świetlnych. Wracam. 500 skoków, 499 skoków, 498 skoków, 497 skoków... patrzę jak trawa rośnie.
 
Trawa rośnie wolno. Do bańki wróciłem i wróciłem też do modyfikacji Szpikulca 5, tak aby mógł sprostać wyzwaniom współczesnego świata. A to oczywiście oznacza uleganie fanaberiom Dłubaczy. Jedna taka, co modyfikuje pancerze chce żeby pokazać że się wydobyło co najmniej 500 ton czegokolwiek. No to kupiłem już wcześniej sprzęt do wydobywania i wydobyłem aż 100 ton. Czas dokończyć dzieła. Przezbroiłem ponownie Szpikulca do funkcji kombajnu górniczego i lecę kopać w Ponurym zakątku.

Samo kopanie nie jest nawet aż tak strasznie nudne. Ale czekanie aż drony wyzbierają wszystko co się wykopało już tak. Chyba gorsze niż patrzenie ile jeszcze jest skoków do bańki. Ale w końcu jest! 500 ton! Koniec mordęgi!

Wracam do stacji, przezbrajam Szpikulca i dostaje wiadomość z zaproszeniem od Dłubaczki... i zapotrzebowaniem na 10 ton pajnitu. Dobra, kupię jej ten pajnit. Na stacji nie mają, skupują tylko. Pytam się skąd mają. Od górników. A gdzie jeszcze można to kupić? Nigdzie, trzeba samemu wydobyć. Cudnie, po prostu cudnie. No dobra sprzedam co tam się nakopało i poszukam. Patrzę, a ja już mam dwie tonu tego całego pajnitu. To kryształki takie są. Nawet całkiem ładne.

Dobra, czyli tam gdzie kopałem to mają ten cały pajnit. Powiem wam tyle, że kopanie pajnitu to straszny ból w czarnej dziurze. Setki dronów badawczych zużyłem, żeby znaleźć skały zawierające niewielkie ilości tych kryształków. Ale fakt że to nieco mniej nudne od samego kopania. Tyle dobrego.

Wykopałem, zawiozłem, Dłubaczka szczęśliwa z kryształków, jakby były jej najlepszym przyjacielem przerobiła mi nieco pancerze i jeszcze dała namiary na dwóch innych dłubaczy. I nie zgadniecie co! A tak, zgadliście. Jeden z nich chce jakiegoś bromelitu. Tak. Nie można go kupić, trzeba wydobyć. Nienawidzę trawy.
 
Poleciałem zbierać kawałki sond Thargoidów, korzystając z tego że inni z nimi walczą i wszędzie wala się mnóstwo kawałków. Ale tak się jakoś złożyło że w jednej takiej osadzie na uboczu Plejad była niezła impreza i trochę zabawiłem. Ale nawet Nieskończona Prywatka kiedyś się kończy i w końcu się obudziłem.

Ponieważ nie pamiętałem specjalnie po co konkretnie przyleciałem do Plejad, uznałem że należy się przegrupować w Ponurym Zakątku i trochę się ogarnąć. Wsiadłem więc w Cegłę 2 i udałem się do domu. Po przybyciu zleciłem ściągniecie z Plejad Szeptu w Trawie (kiedyś wam więcej o nim opowiem) i przesiadłem się w Szpikulca 5.

Szybko wziąłem parę misji, jakieś pomniejszego bosa mafijnego przewiozłem na wycieczkę, rozwaliłem trochę piratów i ogólnie zrobiłem mała rozgrzewkę. Gdzieś tam po drodze odkryłem że mam w spamie maila że jest nowa wersja oprogramowania komputera pokładowego. I w natłoku nikomu do niczego nie potrzebnych zmian i bezsensownych udziwnień znalazłem perełkę. Otóż mogę teraz w locie posłuchać wiadomości z Galnetu. Genialne!

I tak sobie latałem polując na piratów i słuchałem wiadomości. A tu podają że Lakon (tak, ci od frachtowców) oprócz Typu 9 z pługiem (chyba robiony pod planety rolnicze) nazwanego dumnie Typ 10 Obrońca wypuściła wspólnie z Sojuszem nowy, średni statek o profilu raczej bojowym o dźwięcznej nazwie Watażka Sojuszu. Lakon i Sojusz zrobiły coś co ma być "bojowe". Musiałem to zobaczyc.

Po wizycie w kilku układach Sojusz znalazłem wreszcie taki, gdzie mieli te Watażki do sprzedania. A tam po prostu kolejka Komandorów do zakupu. Nic czego nie załatwiło parę kredytów i oto cudownie odnalazło się moje priorytetowe zamówienie złożone jeszcze zanim Lakon i Sojusz wpadli na pomysł żeby to zrobić. I tak stałem się posiadaczem nowiutkiego Watażki Sojuszu. Kazałem to paskudne ustrojstwo dostarczyć do Ponurego Zakątka i udałem się w drogę powrotną.

Postanowiłem że na razie wybebeszę z co lepszych modułów Cegłę 2 i spróbuje coś sklecić w tym latającym pajęczakiem z wyrwanymi czterema nogami. Ale tym czasem trzeba było to jakoś ochrzcić. It tu pomogło skojarzenie z mającym tysiące lat, kawałem z ery przed kosmicznej o pewnym pająku, któremu wyrywano nogi. A że mój Watażka ma już połowę nóg wyrwaną, nazwa była oczywista.

Pająk Idź
 
Husaria wzywa. A kiedy Husaria wzywa to nawet formacja Pustelnik opuszcza swój ponury zakątek i udaje się tam, gdzie Husaria wzywa. A Husaria wezwała, więc Pustelnik rusza. No i musiałem ciężko westchnąć i oderwać się od ciężko zapracowanego relaksu i poczłapać do hangaru. Akurat jeden z dłubaczy skończył lekkie podrasowanie reaktora w Pająk Idź. Podziękowałem, wsiadłem i udałem się do Ponurego Zakątka żeby nieco Pająk Idź przezbroić i niezwłocznie udałem się na wskazane przez Husarię miejsce.

A tam tłum. Po kadłubach statków Komandorów można by przejechać łazikiem od gwiazdy do stacji. Nieco mnie zaniepokoiło że rejestracje statków nie były Husarskie, ale wszystko było grzecznie i spokojnie. Zadokowałem do stacji i udałem się do agenta Husarii po misje. Ale tak długo mnie nie było, a Husaria tak się rozrosła że urzędas na retoryczne pytanie "a wiesz kto ja jestem!?" odpowiedział "nie". Więc wziąłem co dawali, a dawali trzy misje specjalne do pobliskiego układu. Podpisałem kontrakt, do hangaru i w drogę.

Po dotarciu na miejsce okazało się że misje polegają na "uniemożliwieniu swobodnego przelotu ruchowi określonych stron". Czyli po prostu na niszczeniu cywilnego ruchu trzech frakcji, których najwyraźniej Husaria nie lubi. Kompletnie nie moja działka, ale Husaria nie pyta czy lubię czy nie, Husaria wymaga, bo w Husarii albo się jest, albo się nie jest. Zaczynam więc ten ruch prześladować gdzie się da. Przy boi nawigacyjnej, w strefach wydobywczych, na nawet od czasu do czasu wykryłem źródło sygnału, które Jadźka określiła jako związane z misją. W strefach wydobycia pewnym zaskoczeniem było to ze wsparcia udzielali mi lokalni piraci. Będę chyba musiał kiedyś wrócić i im za to odpowiednio podziękować.

No i tak mi się udało załatwić jedną z misji. Pomyślałem, że polecę się rozliczyć i może wziąć jeszcze jakieś. I tu niespodzianka. Ledwie poprosiłem o zgodę na lądowanie na stacji, gdzie pobrałem misje, a tu nie dość że odmowa, to jeszcze dowiedziałem się że jestem wrogiem stacji, wrogiem Imperium i ogólnie niemile widziany. W związku z powyższym, oddaliłem się z godnością i nadal 42% kadłuba w całkiem niezłym stanie i zastanawiam się co dalej. Husaria wzywa, stacja nie wpuszcza. Chyba trzeba będzie ściągnąć Szept W Trawie, nie znają go w tej okolicy, żeby się do stacji prześliznąć. W końcu Husaria wzywa!
 
Top Bottom