FAN FICTION - "Niebezpieczna Elita" by CMDR Ziggy :D

Witam.
Ostatnio zacząłem pisać sobie małe fan fiction, które będzie opowiadać o przygodach mojego Komandora.
Jego historię, pochodzenie, przygody i życie w świecie Elite Dangerous.
Kolejne rozdziały będę zamieszczał na bieżąco po ich ukończeniu.
Mam nadzieję, że Wam się spodoba.



PROLOG

2 lutego 3310 roku

Czerwony alarm zaczął wyć niemiłosiernie głośno, a z systemu łączności dobiegał komunikat.

- Stanowiska bojowe! Jesteśmy atakowani.

Załoga biegała w różne kierunki. Jedni kierowali się na stanowiska ogniowe, a inni do hangarów. Jeszcze inni podążali na swoje stanowiska w maszynowni, na pokład medyczny czy na mostek. Tam właśnie się kierowałem. Na szczęście z kajuty kapitańskiej można było dostać się tam bardzo szybko i już po chwili się na nim znalazłem.

Mostek był dość dużym pomieszczeniem. Od lewej i prawej strony rozciągały się stanowiska łączności, uzbrojenia, inżynieryjne, ogniowe i nawigacyjne. Tworzyły one swoiste półkole i obiegały cały mostek. Na jego środku lekko z przodu znajdowały się dwa stanowiska dowodzenia.

- Raport. – zawołałem

- Wyskoczyli z nadświetlnej kilka minut temu kapitanie. – zaczął pierwszy oficer

- Jak flota? Co się dzieję ze statkiem flagowym? – pytałem dalej.

- Połowa naszej floty została zniszczona w pierwszym uderzeniu kapitanie. Statek flagowy wycofał się na tyły, ale nie wiem jak długo uda nam się ich odpierać.

Na zewnątrz trwała bitwa. Nie, to nie była bitwa. To była masakra. Duża część floty była w strzępach, a pozostała obrywała i nie wyglądało to dobrze. Nie mieliśmy szans. Po ostatniej bitwie nie zostało nam wiele statków. Z kilkuset tysięcy zostało nam może z pięćdziesiąt okrętów. Nie wiemy co stało się z resztą. Nie dotarli na miejsce spotkania. Niestety wróg dotarł. Czy to nasz koniec? Czy jestem właśnie świadkiem końca ludzkości? Jak mogliśmy do tego doprowadzić? To nasza kara, kara za grzechy przeszłości. Ale nie możemy się poddać. Walczymy lub umieramy. Walczymy. Tak. Taki właśnie jest plan.

- Rozkaż flocie przegrupowanie. Muszą utrzymać wroga jak najdalej od jej okrętu. – rozkazałem.

- Tak jest kapitanie. – oficer potwierdził rozkaz

Okręty, które jeszcze były w stanie walczyć skierowały swój ogień na wroga tworząc jednocześnie zaporę odgradzającą.

- Zawracaj. Lecimy za okrętem Imperatorskim. – dodałem.

Statek wykonał pełny zwrot, a następnie cała moc została przekierowana do silników.

- Widzimy go na radarze kapitanie. – usłyszałem meldunek

- Ale nie jest sam. Okręt flagowy jest atakowany. – dodali po chwili

Faktycznie, gdy się zbliżaliśmy można było zauważyć, że nie radzi sobie zbyt dobrze. Był atakowany przez co najmniej dwadzieścia statków. Część kadłuba była już zniszczona, a w innych rejonach widać było wybuchy.

Statek Imperatorski był ogromnym i bardzo luksusowym okrętem wojennym klasy Majestic. Miał niecałe dwa kilometry długości i pół kilometra na szerokość i wysokość. Wyposażony jest w ogromny system sztucznej grawitacji, siedemnaście wielkich dział i jest w stanie pomieścić kilka szwadronów myśliwców bojowych.
Niestety siły wroga były przeważające i nawet z takim wyposażeniem jego uszkodzenia stawały się coraz poważniejsze.

- Otwórz kanał. – skierowałem się do działu łączności

- Kanał otwarty kapitanie. – usłyszałem

- Kapitan „Pathfindera” do okrętu flagowego. Odbiór. – zakomunikowałem

Nie było żadnej odpowiedzi. Nie mogłem czekać.

- Przygotować myśliwiec. Lecę po nią. – rozkazałem.

- Tak jest kapitanie. Powodzenia. – odpowiedział pierwszy oficer.

- Wam też. – dodałem wychodząc

W drodze do hangaru okrętem zaczęło trząść. Domyśliłem się, że dogoniliśmy nasz cel i wdaliśmy się w walkę. Nie miałem zbyt wiele czasu, więc przyspieszyłem kroku.

Kiedy dotarłem do na miejsce myśliwiec był już przygotowany. Odebrałem hełm od obsługi i szybko wspiąłem się na drabinkę. Nie było czasu na pełny test przedstartowy, więc wykonałem go najszybciej jak umiałem. Odpaliłem silniki i wyleciałem w przestrzeń.

- Mój Boże. – powiedziałem, kiedy zobaczyłem jak wygląda sytuacja.

Statek Imperatorski nie poruszał się. Miał zniszczone silniki i ledwo radził sobie z atakującymi go okrętami. Na szczęście główna część kadłuba nadal była chroniona przez pryzmatyczne pole siłowe. Była więc szansa, że jeszcze żyje i że mogę się do niej dostać. Jedyne co stało na mojej przeszkodzie to około dwudziestu średniej klasy okrętów i setki myśliwców naszych i wroga. Mogłem albo walczyć i tracić cenny czas albo przebić się siłą. Właśnie to drugie było tym, co musiałem zrobić. Każda sekunda była cenna i nie mogłem ich tracić tak bezmyślnie. Przekazałem większość mocy na silniki i osłony i dałem gaz do dechy.

Manewrowanie między walczącymi myśliwcami to zawsze dobry sprawdzian umiejętności pilotażu, ale tym razem nie było czasu na zabawę. Na szczęście byłem w tym dobry i już po kilku minutach moim oczom ukazał się wlot do głównego hangaru.

Wylądowałem najszybciej jak się dało. Wyskoczyłem z kokpitu i pobiegłem go wyjścia. Statek już się rozpadał. W korytarzu co chwilę wybuchał jakiś przekaźnik, a całość ledwo trzymała się kupy. Drogę utrudniały również zwłoki żołnierzy, którzy musieli zginąć od wybuchów i w chwili obecnej nie miał się kto zająć ich ciałami.

Dopiero po kilku minutach natrafiłem na żywego oficera. Niestety był ranny. Przygniotła go belka strukturalna i bez narzędzi nie byłem w stanie mu pomóc. Miałem jednak nadzieję, że może mi udzielić tak bardzo potrzebnych informacji.

- Załogancie słyszysz mnie? – zapytałem.

- Kapitanie. Dobrze Cię widzieć. Przepraszam, że nie zasalutuję. – zażartował.

- Masz wybaczone. – odpowiedziałem w żartach.

- Jaka jest sytuacja? Gdzie ona jest? Czy jest bezpieczna? - ciągnąłem

Załogant musiał stracić dużo krwi i zaczynał tracić przytomność. Musiałem utrzymać go w stanie przytomnym i jedyne co przyszło mi do głowy to uderzenie w twarz. Co też uczyniłem. Ocknął się, więc mogłem znowu zapytać.

- Załogancie. Gdzie ona jest? Gdzie jest Imperator Duval?– pytałem

- Zaraz po ataku została odeskortowana do swoich kajut. Nie wiem czy nadal tam jest. – odpowiedział

- Rozumiem. – rzekłem

- Chwała Imperium. – powiedział załogant

- Chwała Imperium. – odpowiedziałem

Znowu stracił przytomność. Sprawdziłem puls. Nie żył. Widocznie obrażenia były zbyt poważne. Nie mogłem mu już pomóc. Skierowałem się w znanym mi kierunku, czyli do kajut monarchów.

Mijałem zniszczone korytarze. Członkowie załogi, którzy jeszcze pozostali przy życiu starali się opanować zniszczenia i ugasić ogień. Stale wybuchające przekaźniki mocy i pękające przegrody nie ułatwiały im zadania. Mi również nie ułatwiało to dotarcia do kajut monarchów. W końcu jednak dotarłem.

Drzwi były zablokowane przez belkę stropową, która musiała się zarwać w wyniku któregoś z poprzednich wybuchów. Na szczęście kilka metrów na lewo zauważyłem również wyrwę w grodzi, która być może pozwoli mi dostać się do kolejnego pomieszczenia. Skierowałem się tam.

Gdy się do niej zbliżyłem okazało się, że miałem rację. Wybuch musiał być poważny, ponieważ wyrwało dziurę na tyle dużej wielkości, że dorosły człowiek mógłby się przez nią przecisnąć. Nie tracąc więcej czasu tak też właśnie zrobiłem.

Kajuty monarchów były przeważnie wielkości domu jednorodzinnego. Miały powierzchnię kilkuset metrów kwadratowych, dwa lub trzy poziomy i kilkanaście pomieszczeń. Przeszukanie wszystkich tych pokoi zajęłoby mi zbyt wiele czasu. Dlatego musiałem zastanowić się, gdzie udałaby się Imperator Duval w wyniku ataku.

- Główna sala. – pomyślałem.

To musiało być tam. Głowna sala była dużym pomieszczeniem z filarami i dodatkowym wzmocnieniem ścian, podłogi i sufitu. Nie biegły tam żadne przewody elektryczne ani przekaźniki mocy. Było więc duże prawdopodobieństwo, że wytrzyma ataki i pomyślałem, że tam właśnie się schronili. Nie zastanawiając się dłużej udałem się w jej kierunku.

Szybko dotarłem do miejsca przeznaczenia. Otworzyłem duże zdobione drzwi i rozejrzałem się. Na podłodze widoczne były odłamki marmurowych płyt. Wiele zdobień oderwało się od ścian i spadło przygniatając kilku członków jej świty. Posągi rozpadły się na kawałki przy upadku.

Słyszałem jęki i skowyty kilku rannych osób, które znalazły się pod gruzami ale nadal żyły. Delikatnie poruszałem się pomiędzy nimi. Zbliżyłem się do większej grupy ciał, ponieważ mogło to oznaczać, że właśnie pośród tej grupy ludzi odnajdą ją. Miałem nadzieję, że będzie żywa.

Trochę czasu zajęło mi odrzucanie uszkodzonych płyt marmurowych i sprawdzanie leżących pod nimi ciał. Serce biło mi coraz mocniej i mocniej. Do tej pory wszystkie sprawdzone osoby z tej grupy były martwe. Miałem nadzieję, że jakimś cudem udało jej się przeżyć. Nie poddawałem się jednak i szukałem dalej.

Stan okrętu był bardzo poważny. Nie zostało mi wiele czasu, kiedy to udało mi się ją zauważyć w stercie gruzu nieopodal przeszukiwanego przeze mnie miejsca. Szybko podbiegłem i zacząłem odrzucać kolejne kamienie i płyty. Obróciłem ją twarzą do góry i położyłem głowę na ramieniu. Sprawdziłem puls.

- Żyje! – pomyślałem z radością.

Puls był słaby ale stabilny i wyczuwalny. Nie czekając dłużej wziąłem ją na ręce i udałem się do pobliskiej imperatorskiej kapsuły ratunkowej. Zapewne to do niej zmierzali, kiedy zawaliło się to całe drogie i niepotrzebne marmurowe zdobienie.

- Luksus nie jest wart narażania życia. – pomyślałem.

Kapsuła ratunkowa Imperatorki różni się znacząco od zwykłych kapsuł ratunkowych. Przede wszystkim jest dużo większa i jej wnętrze ma mniej więcej tyle miejsca co kabina Cobry Mark 3. Wyposażona jest dodatkowo w cztery koje i stanowisko medyczne. Ponadto znajdują się na niej zapasy na około dwa tygodnie.

Szybko położyłem ją na łóżku medycznym, sięgnąłem po zestaw pierwszej pomocy i zająłem się jej ranami. Skaner medyczny pokazywał poważne urazy organów wewnętrznych, którymi nie miałem się jak zająć. Mogłem tylko liczyć na to, że ktoś nas odnajdzie i szybko zajmie się jej obrażeniami. W tym stanie miała zaledwie kilka dni.

Położyłem ją na łóżku medycznym i usiadłem za sterami, by przygotować się do odpalenia kapsuły. Posiadała ona najnowszy system aktywnego kamuflażu sygnowanego marką AEGIS, więc miałem nadzieję, że uda nam się wymknąć z płonącego statku niezauważenie. Niestety nie był on jeszcze testowany i mieliśmy pięćdziesiąt procent szans na wyjście z tego cało.

Kapsuła została wystrzelona, a wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazywały na to, że systemy maskowania jednak działają. Nie zostaliśmy zauważeni, zeskanowani ani zaatakowani. Jak najszybciej udałem się na bezpieczną odległość i zacząłem przygotowywać sygnał ratunkowy.

- Tutaj kapitan „Pathfindera”. – zacząłem

„ Nadaję z pokładu imperatorskiej kapsuły ratunkowej. Jest ze mną Imperator Duval. Jest ciężko ranna i potrzebuje natychmiastowej pomocy medycznej. Jej obrażenia wewnętrzne są poważne. Proszę o natychmiastową pomoc. Czy ktoś mnie słyszy? Powtarzam. Imperator Duval potrzebuje natychmiastowej pomocy medycznej. Odbiór. „

Zaszyfrowałem wiadomość i wgrałem do komputera boi komunikacyjnej. Następnie ustawiłem na ciągłe nadawanie na wszystkich znanych częstotliwościach i ją wystrzeliłem. Wtedy też zacząłem się zastanawiać. Czy to już koniec ludzkości? Przegrywaliśmy. Jeszcze niecały miesiąc temu flota liczyła setki tysięcy okrętów, a teraz garstka pozostałych jest wyniszczana. Przez ponad tysiąc lat rasa ludzka rozprzestrzeniła się po galaktyce. Zamieszkiwaliśmy setki systemów gwiezdnych. Jednak od czasu wybuchu wojny trzy lata temu miliardy straciły życie, a stare podziały na Imperium, Federację czy Przymierze przestały mieć znaczenie. Teraz jest już tylko jeden podział. My i oni. Ludzkość i Thargoidzi. Ale czy ludzkość przetrwa dzisiejszy dzień? Oby.

- Ziggy. – usłyszałem delikatny cichy głos za plecami

Szybko zerwałem się z fotela i podbiegłem do niej.

- Ziggy. – powtórzyła

- Aisling. – odpowiedziałem troskliwie

Podniosła swoją dłoń i położyła na moim policzku. Spojrzała na mnie tymi swoimi w połowie otwartymi brązowymi oczami i powiedziała.

- Wiedziałam, że po mnie wrócisz.

ROZDZIAŁ 1

8 kwietnia 2146 roku

- Dostałem się! – wbiegłem do domu krzycząc z radości

- Mamo! Tato! Wybrali mnie! – krzyczałem ciesząc się jak dziecko

Wbiegłem do domu nie zamykając nawet za sobą drzwi i jak małe dziecko, które dostało nową zabawkę z radością wbiegłem do salonu, gdzie siedzieli moi rodzice.

- Coś się tak zmachał? – zapytała mama nie podnosząc głowy znad książki

- Dostałem się! Zostałem wybrany do drugiej misji! – nadal krzyczałam z radości

Mama zamknęła książkę i położyła ją na stojącym obok stoliku. Z nad dużego fotela skierowanego na wprost wielkiego telewizora wychyliła się głowa taty. Oboje wstali jednocześnie i skierowali się w moim kierunku. Podeszli do mnie i mnie przytulili ze łzami w oczach. Nie wiem czy to była radość, że spełnia się moje marzenie, czy ek, że już niedługo ich jedyny syn zniknie z ich życia.

Tego dnia dostałem informację, że zakwalifikowałem się do drugiej misji kolonizacyjnej do systemu Tau Ceti oddalonego od Ziemi o niecałe dwanaście lat świetlnych. Pierwsza misja została wystrzelona zaledwie sześć lat temu i kolejna jest już prawie gotowa. Kiedy dotrzemy do celu pierwsza kolonia powinna być już na ukończeniu. Czyli jakby to powiedzieć, lecimy na gotowe.

- Jesteś pewny, że tego właśnie chcesz? – zapytała mama

- Mamo. Tutaj nie ma przyszłości. – odpowiedziałem

Na Ziemi mieszkało prawie dziesięć miliardów ludzi, a większość prac i zadań jest zautomatyzowana i wykonywana przez maszyny. Nie ma tutaj praktycznie nic do roboty dla człowieka. Poza tym nie wszystko zostało jeszcze odbudowane po trzeciej wojnie światowej. I to pomimo tego, że od jej wybuchu minęło już ponad sto lat i ponad osiemdziesiąt od jej zakończenia.

- Zawsze marzyłem o locie w kosmos i zamieszkaniu na innej planecie. Przecież wiesz. – uspokajałem mamę

- No tak, ale wcześniej miałeś lecieć na Marsa, a nie dwanaście lat świetlnych od Ziemi. – nie dawała za wygraną

- Skoro tak się o mnie martwisz, to może polecicie w następnej misji. – zażartowałem

- I co ja taka stara babcia bym tam robiła? – odpowiedziała w żartach i wróciła do swojej książki

Ojciec złapał mnie za ramiona, po czym spojrzał na mnie nymi oczami.

- Wiesz, że gdybyśmy mogli, to byśmy polecieli – powiedział

- Ale to nie znaczy, że nie jesteśmy z Ciebie dumni. – dodał, po czym obrócił się i wrócił do oglądania telewizji

Zrobiło mi się wtedy przykro, ponieważ uświadomiłem sobie, że już za kilka dni będę się musiał z nimi pożegnać już na zawsze i nigdy więcej nie dane mi będzie ich zobaczyć. Misja kolonizacyjna była niestety misją w jedną stronę i powrót nie wchodził w grę. Spojrzałem na zaczytaną w książce mamę, a następnie na tatę oglądającego jakiś interesujący dla niego program i dotarło to do mnie. Za kilka dni stracę rodziców, a oni syna. Już nie było mi tak radośnie, a zrobiło mi się no i przykro. Szkoda, że nie mogłem ich ze sobą zabrać. To były ostatnie dni z moimi rodzicami. Szkoda, że nie spędziłem ich z nimi lepiej. Kto mógł przypuszczać, że sprawy potoczą się w taki sposób.

Łącznie z informacjami o przyjęciu otrzymałem również szereg informacji o samej misji. Miałem tylko jeden dzień na przyswojenie ich sobie, ponieważ start zaplanowano na dwa dni później. Między innymi był tam plan misji. Informacje o zastosowanych technologiach oraz o zmianach w porównaniu do pierwszej misji kolonizacyjnej. Wszystko to miało zostać omówione na odprawie przedstartowej, więc tylko przejrzałem dokumenty.

W końcu nadszedł dzień startu. Nie spakowałem zbyt wiele. Każdy kolonista mógł zabrać jedynie dwadzieścia kilogramów rzeczy osobistych. Osobiście jednak nie przywiązuje takiej wagi do posiadania pamiątek i tego typu rzeczy. Dla mnie to jedynie niepotrzebne zbieracze kurzu i staram się ich unikać. Najchętniej zabrałbym rodziców, ale niestety ważą więcej niż dwadzieścia kilogramów.

Tego dnia musiałem się z nimi pożegnać. Długo staliśmy przed głównym wejściem do naszego domu. Obejmowałem ich. Nic nie mówiliśmy. Nie było odpowiednich słów, które potrafiłyby opisać nasze uczucia. Mieliśmy się już nigdy nie zobaczyć.

- Uważaj tam na siebie. – powiedziała mama

- Wyślij nam pocztówkę. – zażartował tata ze łzami w oczach

- Nic nie obiecuję. – odpowiedziałem

Odwróciłem się i zszedłem po schodach. Podszedłem do transportera, który czekał przy drodze. Drzwi się otworzyły. Odwróciłem się, żeby ostatni raz ich zobaczyć. Pomachałem na pożegnanie, a oni zrobili to samo. Wszedłem do środka i usiadłem. Przez okno widziałem jeszcze zmniejszający się obraz rodziców, póki nie zniknęli za zakrętem.

Po dotarciu na miejsce startu udaliśmy się do szatni, aby przebrać się w kombinezony. Nie były to żadne specjalne skafandry do pracy w przestrzeni, tylko zwykłe kombinezony z insygniami misji, plakietką z nazwiskiem oraz plagą reprezentującą kraj pochodzenia. Natomiast wszystkie rzeczy osobiste należało przepakować do specjalnej torby, którą mieliśmy zabrać ze sobą.

- Pierwszy raz lecisz w kosmos? – zapytał mnie inny kolonista

- Tak. Planowałem przenieść się na Marsa, ale to jest o wiele lepsza opcja. – odpowiedziałem

- To długa podróż. Trochę się boję. – dodał

- Tylko głupcy się nie boją. – uspokoiłem go

- Ale jak to się mówi „co może pójść źle”? Prawda? – zażartowałem

- Hehe. W sumie racja. – zaśmiał się zamykając szafkę

Po zmianie stroju zebrałem swoje rzeczy i udaliśmy się na odprawę przed startową. Znajdowała się ona w sali podobnej do uniwersyteckich sal wykładowych, gdzie kolejne rzędy usytuowane są niżej i niżej aż do centralnego podestu, gdzie siedzi profesor. W tym wypadku był to dowódca misji.

- Witam. Nazywam się Robert Skyline i będę dowódcą drugiej misji kolonizacyjnej na Tau Ceti. – przywitał się

- Proszę zająć miejsca. Za chwilę rozpoczniemy odprawę. – dodał

Cała około stu osobowa grupa, która znajdowała się w pomieszczeniu zajęła miejsca. Gwar rozmów ucichł i wszyscy cierpliwie czekali na rozpoczęcie odprawy.

- Dobrze – rozpoczął – zacznijmy od informacji podstawowych.

Przed każdym kolonistom otworzył się wyświetlacz holograficzny zawierający dane na temat misji.

- Obecna, druga misja kolonizacyjna na Tau Ceti zabierze na swoim pokładzie dwa tysiące kolonistów. – oznajmił

- Dwa tysiące? Ten statek musi być ogromny. – pomyślałem

- Gdybyście się właśnie zastanawiali jak pomieścimy tylu kolonistów, to już śpieszę z informacjami. – kontynuował dowódca

- W porównaniu do poprzedniej misji udało nam się wprowadzić kilka zmian. – tłumaczył dalej

Rozejrzałem się po innych i zauważyłem, że każdy siedzi i słucha uważnie. Pomyślałem, że też powinienem tak robić i skierowałem swoją uwagę na prowadzącego odprawę.

- Przede wszystkim dzięki najnowszym odkryciom technologicznym statek został wyposażony w dwa systemy. – powiedział wciskając mały przycisk trzymany w dłoni.

Na głównym ekranie i na naszych małych wyświetlaczach pojawiła się specyfikacja pierwszego z dwóch cudów technologicznych.

- Panie i panowie – zrobił krótką pauzę – oto kabina kriogeniczna.

- Dzięki niej zaśniecie przed startem i obudzicie się po dotarciu na miejsce. Dla Was będzie to jak krótka drzemka. – objaśniał

- Na ile pewne i sprawdzone są te kabiny? – zapytał jeden z kolonistów

- Technologia istniała jeszcze przed startem pierwszej misji, ale nie były one dobrze sprawdzone i postanowiono ich nie wykorzystywać. – odpowiedział dowódca

- Od tamtego czasu zostały znacząco usprawnione i przetestowane. Są bezpieczne. – odpowiedział na pytanie
Kolonista pokiwał głową na zgodę i usiadł na swoim miejscu pozwalając kontynuować odprawę.

- Kolejnym usprawnieniem było całkowite wyeliminowanie czynnika ludzkiego. – oznajmił dowódca klikając przycisk

- Jak eliminacja czynnika ludzkiego może być usprawnieniem? – zapytał inny kolonista

- To bardzo proste. Ludzie popełniają błędy i ulegają emocjom. To może narazić całą misję na katastrofę. – mówił

- Dlatego właśnie postanowiono, że całkowitą kontrolę nad misją przejmie system sztucznej inteligencji. – kontynuował

- Jak nazywa się SI? – zapytano z tyłu

- Autonomiczny System Taktycznego Reagowania. Model A. W skrócie nadaliśmy jej nazwę ASTRA. – wyjaśnił dowódca

- Jakie dokładnie jest jej zadanie? – zapytałem

Dowódca zaczął wymieniać wszystkie zadania i podprogramy SI, ale nie udało mi się wszystkich spamiętać. Pamiętam tylko to, co moim zdaniem było najważniejsze.

Głównym zadaniem Astry było dowiezienie kolonistów do celu. Miała też naprawiać wszelkie powstałe uszkodzenia statku. Utrzymanie hibernujących kolonistów przy życiu za wszelką cenę było kolejnym głównym zadaniem systemu. Natomiast po dotarciu do celu miała samodzielnie zdecydować, czy obudzenie pasażerów jest bezpieczne. Jeśli nie, miała za zadanie skontaktować się z kolonią Taylor i wezwać inżynierów i medyków, którzy obudzili by kolonistów i sprowadzili ich do nowego domu.

- Ile potrwa podróż? – zapytano

- Jak wiecie napęd FSD nie jest jeszcze zbyt wydajny. Jego zasięg to tylko pół roku świetlnego. – wyjaśnił dowódca

- Bierzemy tutaj pod uwagę kilka czynników. – mówił dalej

- Rozmiar statku kolonizacyjnego. Fakt że FSD musi być po każdym skoku chłodzone. Następnie kondensatory muszą się naładować do wykonania kolejnego skoku. – dodał

- Czyli ile konkretnie? – ktoś nie dawał za wygraną

- Około dwóch lat. – odpowiedział Skyline

Wszyscy zebrani spojrzeli po sobie.

- Ale dla nas ten lot potrwa tylko kilka godzin z powodu hibernacji. – dodał po chwili

To były dwie największe zmiany w porównaniu do pierwszej misji. Poza tym omawiane były różnego rodzaju protokoły odpowiednie do wydarzeń lub awarii do jakich może dojść w trakcie misji. Cała odprawa potrwała około trzech godzin.

- To by było na tyle. – oznajmił Skyline na zakończenie odprawy

- Proszę wszystkich o udanie się do transportu, który zabierze Was do windy orbitalnej. – powiedział asystent dowódcy

Cała grupa opuściła salę, a następnie udała się na zewnątrz kompleksu do podstawionego środka transportu. Wszyscy zajęli miejsca, po czym drzwi się zasunęły i ruszyliśmy.

Winda orbitalna był to genialny i tani sposób wywożenia materiałów na orbitę planety. Był to o wiele wydajniejszy system niż stosowane w dwudziestym pierwszym wieku rakiety na paliwo chemiczne. Dziennie można było wykonać kilka podróży w górę i w dół. Ponadto system ten miał jeszcze jedną przewagę nad rakietami – pogoda nie miała wpływu na to czy start się odbędzie, czy też nie.

Kabina windy składała się w dwóch części. Na górze znajdowała się załogowa, która była w stanie pomieścić jednorazowo sto pięćdziesiąt osób. Na dole znajdowała się część towarowa, której ładownie można było zapełnić materiałami i sprzętem o łącznej wadze tysiąca ton. Winda była w stanie wywieźć na orbitę w pełni załadowane oba przedziały w ciągu zaledwie kilku godzin.

Kiedy w końcu minęliśmy stratosferę naszym oczom ukazał się statek kolonizacyjny. Był większy niż sądziłem. Składał się z trzech części, które były połączone środkowym szkieletem. Dwie z trzech części wypełnione były kabinami hibernacyjnymi dla wszystkich dwóch tysięcy kolonistów. Ostatnia trzecia część zawierała surowce i materiały potrzebne nam po dotarciu na miejsce. Znajdowały się tam również części zamienne do naprawy lub wymiany uszkodzonych segmentów. Z danych, które dostaliśmy po przyjęciu pamiętam, że miał on około dwa kilometry długości i nieco ponad pół kilometra wysokości i szerokości. Na centralnym szkielecie z przodu znajdowało się całe centrum kontrolne z rdzeniem SI włącznie.

W końcu po kilkugodzinnej jeździe w górę dotarliśmy do stacji orbitalnej. Służyła ona jako usztywnienie szkieletu windy, oraz jako hub przeładunkowy. Była ona również połączona ze stocznią w której wybudowano statek.

Po opuszczeniu windy zostaliśmy skierowani do przylegającego korytarza, który oplatał stację i kierował się bezpośrednio do doku. Z jednej strony korytarz był całkowicie przeszklony grubą na trzydzieści centymetrów pancerną szybą. Dzięki niej mogliśmy zobaczyć jak pięknie wygląda nasza planeta z kosmosu. Nasza dotychczasowa planeta, bo jeżeli wierzyć zapewnieniom dowódcy, po kilku godzinach snu będziemy na orbicie nowej.

Pomieszczenie, gdzie znajdowały się kabiny kriogeniczne biegło na całą długość okrętu. Jak okiem sięgnąć ciągnęły się jedna obok drugiej. Kiedy dotarłem do wyznaczonej mi kabiny otworzyłem ją. Torbę z rzeczami osobistymi schował do schowka wbudowanego w obudowę i przyjrzałem się jej.

Kabiny były nieco dłuższe i szersze niż standardowe jednoosobowe łóżko. Była pochylona pod kątem około czterdziestu pięciu stopni. W obudowie znajdowało się mnóstwo zaawansowanych systemów, a sama kabina była przeszklona. W owiewce znajdował się dotykowy panel obsługowy, który można było używać z obu stron. To pewnie na wypadek, gdyby któryś z kolonistów obudził się w trakcie podróży. Kiedy się tak przyglądałem do mojej kabiny dotarła służba medyczna.

- Czas na sen Ziggy. – powiedział jeden z nich

- Skoro trzeba to trzeba. – odpowiedziałem

Wszedłem do środka i ułożyłem się wygodnie.

- To środek usypiający. Pomaga wprowadzić organizm w stan hibernacji. – powiedział medyk wykonując zastrzyk przezskórny

Kabina się zamknęła, a moje oczy zaczęły powoli zachodzić mgłą. Widziałem tylko jak medyk programuje coś na panelu. Wtedy odpłynąłem.

- Budzi się. – usłyszałem głosy w mojej głowie

- Słyszysz mnie? Otwórz oczy. – mówił głos

- Nie krzycz. – odpowiedziałem z okropnym bólem głowy

- Zawołajcie medyka. – powiedział głos do kogoś w pobliżu

Nie minęło kilka chwil, a w pomieszczeniu zaroiło się od różnych osób. W tym czasie udało mi się otworzyć oczy i zauważyć, że nie byłem już w mojej kabinie. Pomieszczenie w którym się znajdowałem wyglądało jak jakiegoś rodzaju pokój medyczny, ale znajdowały się w nim jakieś zaawansowane technologicznie urządzenia, których nie rozpoznawałem.

- Gdzie ja jestem? – zapytałem

- Kolonia Taylor. System Tau Ceti. – odpowiedział mężczyzna przeciskający się przez tłum

- Udało się. – powiedziałem sam do siebie

- Nie do końca. – dodał ów mężczyzna

- Jak to? Co masz na myśli? – zapytałem

Mężczyzna spojrzał po innych, którzy znajdowali się wokół mnie. Chyba szukał w ich oczach pozwolenia, aby powiedzieć mi co się stało. Wysoki mężczyzna stojący po jego lewej a mojej prawej stronie wydał takie pozwolenie kiwnąwszy głową.

- Zdarzyła się awaria. – rozpoczął

Dowiedziałem się, że w czasie jednego ze skoków FSD statek przeleciał blisko czarnej dziury i został wyrzucony ze strumienia. Awarii uległo wiele systemów w tym silniki FSD, które nie nadawały się już do naprawy. Astra próbowała wydostać statek z pola grawitacyjnego anomalii i udało jej się, ale zużyła przy tym wszystkie zapasy energii. Statek nie miał energii, żeby lecieć dalej. SI obliczyło, że jeśli wyłączy połowę kabin kriogenicznych, to uzyska wystarczająco mocy, aby rozpędzić statek do takiej prędkości, która pozwoli mu dotrzeć do celu konwencjonalnie. Jednak system potrzebował również zasilania dla siebie, aby wykonywać korekty kursu. Dlatego też w czasie podróży działał na minimalnym zasilaniu wyłączając kolejne kabiny w celu uzyskania energii.

- Ilu przeżyło? – zapytałem zszokowany

- Tylko Ty. – odpowiedział mężczyzna

- Znaleźliśmy statek na granicy układu 3 dni temu. – wyjaśniał – Ale nikogo więcej nie udało się uratować.

- Jak długo spałem? – pytałem dalej

Mężczyźni znowu spojrzeli po sobie w milczeniu.

- Ile?! – pytałem podnosząc głos

- Spałeś ponad tysiąc lat. Mamy rok 3302. - odpowiedział

ROZDZIAŁ 2

12 sierpnia 3302

- Tysiąc lat. – powtarzałem do siebie w myślach

Wszyscy, których kiedykolwiek znałem nie żyją od tysiąclecia. Moi rodzice zmarli nigdy nie dowiedziawszy się, co stało się z ich synem. A teraz jestem tutaj. Co prawda miejsce dobre ale czas nie ten.

- Tysiąc lat. – powtarzałem do siebie

Minął niecały tydzień odkąd zostałem wybudzony ze snu. Jestem jakimś pieprzonym ewenementem. Nikt nigdy nie widział kogoś, kto hibernował przez tyle czasu. Bądź też kogoś, kto ma tyle lat co ja. Ciągle tylko mnie badają i kłują. Mam już tego dość.

Plusem tego nic nie robienia jest fakt, że mogłem dowiedzieć się co nieco o obecnej sytuacji. Z tego co udało mi się podpytać hibernacja wyszła z użytku całe wieki temu i nie jest już stosowana. Jest reliktem. Obecna technologia pozwala na przebycie galaktyki wzdłuż i wszerz w około dwa tygodnie. Ludzkość natomiast zamieszkuje obecnie setki układów planetarnych. No i potwierdzono istnienie dwóch ras kosmitów. Czy to nie jest fajne? Kiedyś tylko się tego domyślaliśmy.

Kiedy tak błądziłem myślami do sali, gdzie się znajdowałem wszedł tajemniczy mężczyzna ubrany na czarno.

- Witam panie Ziggy. – przywitał się

- Kim pan jest? – zapytałem

- To kim jestem nie ma najmniejszego znaczenia. – odpowiedział

- Zależy dla kogo. – skwitowałem

- Ważne jest, że reprezentuję pewną poważną organizację zwaną Federacją Pilotów i chcieliśmy zaprosić pana w jej szeregi. – poinformował

- Mnie? Dlaczego? – zapytałem

- Z tego co nam wiadomo został pan odhibernowany po ponad tysiącu lat, tak? – zapytał

- Do czego pan zmierza? – ciągnąłem go za język

- Oznacza to, że nie żyje nikt ze znanych panu osób. Dodatkowo nie posiada pan środków finansowych, ani nie ma pan dokąd iść. – kontynuował

- Chcemy zaoferować panu cel w życiu i środki na jego zrealizowanie. – zakończył

Koleś wydawał się podejrzany, ale prawdę powiedziawszy miał rację. Nie miałem żadnych krewnych, ani rodziny. Nie miałem żadnej kasy, ani jak wydostać się z tego ośrodka. W sumie jakby na to patrzeć, to nie miałem nic do stracenia.

- Gdzie mam podpisać? – odpowiedziałem na jego ofertę

Mężczyzna położył czarną walizkę na stoliku obok mojego łóżka. Następnie otworzył ją w swoim kierunku. Najpierw wyciągnął coś w rodzaju strzykawki, a następnie czarny lekko wygięty kawałek plastiku. Położył go przede mną.

- Tutaj jest standardowa umowa, która informuje, że nasza organizacja zapewnia panu dostęp do podstawowego statku i niewielkie środki na rozpoczęcie nowego życia. – poinformował

- Ja tutaj nic nie widzę. – odpowiedziałem

- W zamian w razie konieczności wykona pan dla nas każde zlecone zadanie. Bez wyjątku. – kontynuował

- Dobra, dobra. Ale nadal nic tu nie widzę. – powtórzyłem

Mężczyzna położył palec na jednym z rogów materiału. Ten się natychmiast podświetlił i ujawnił tekst.

- Jeżeli zgadza się pan na warunki, to proszę położyć dłoń na wierzchu. – polecił mężczyzna

Kiedy tak uczyniłem kawałek plastiku zaczął zachowywać się jak duży skaner linii papilarnych i zeskanował moją dłoń.

- Teraz druga część umowy. – powiedział mężczyzna chwytając za urządzenie przypominające strzykawkę.

Podszedł do mnie i wskazał, żebym odwrócił głowę w drugą stronę. Następnie przyłożył mi urządzenie w miejscu podstawy czaszki i coś mi wstrzyknął. Był to zupełnie bezbolesny zabieg. Nie miałem jedynie pojęcia co to było i dlaczego to zrobił.

- Co to było? – zapytałem go

- Nasze zabezpieczenie. – poinformował

- Czyli co? Można więcej? – nalegałem

- Każdy pilot podpisujący z nami umowę otrzymuje podstawowy statek Sidewinder Makr 1 oraz dziesięć tysięcy kredytów na rozpoczęcie działalności. – objaśniał

- W porządku, ale nadal nie odpowiedział pan na moje pytanie. – powiedziałem wzburzony

- Żegnam komandorze. Już się nie zobaczymy. – odpowiedział tajemniczy mężczyzna

Następnie ów jegomość obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni i wyszedł z sali. Następnego dnia rano zostałem wypisany i mogłem opuścić ośrodek. Tak też zrobiłem.

Kiedy wyszedłem na zewnątrz od razu podszedł do mnie inny mężczyzna. Ubrany był w dziwny świecący kombinezon i miał założone jakiegoś rodzaju inteligentne okulary. Wiem, bo widziałem tekst przewijający się na jednym ze szkieł. Mężczyzna miał luźno rozpuszczone średniej długości włosy koloru zielonego. Oczywiście nie mogły to być jego naturalne włosy. Twarz półokrągła z niewielką bródką. Poza tym brak zarostu.

- Komandor Ziggy? – zapytał

Kiwnąłem głową na potwierdzenie.

- Mam pana dostarczyć do pańskiego statku. – oznajmił

- Ale dopiero co wyszedłem. Jeszcze się nie rozejrzałem. – żaliłem się

- Nie ma czasu. – odpowiedział kierując mnie do pojazdu

Ledwie co wsiadłem do pojazdu rzucił mi czarną torbę mówiąc:

- To pański kombinezon. - po czym zamknął drzwi i pojazd ruszył.

Pojazd którym się poruszałem był zdalnie sterowany, ponieważ nie było w nim miejsca dla kierowcy. W jego wnętrzu znajdowały się dwa rzędy foteli skierowane do siebie. Natomiast na środku znajdowały się ekrany holograficzne, które wyświetlały takie informacje jak prędkość, odległość do celu czy lokalne informacje. Niestety zanim udało mi się ogarnąć jak to wszystko działa dotarliśmy do celu i drzwi pojazdu się otworzyły. Wyszedłem na zewnątrz. Oczywiście zabrałem ze sobą czarną torbę.

Stałem teraz na wprost wielkich wrót obok których znajdowały się hologramy reklamowe. Były one umiejscowione po obu stronach. Na prawej stronie zauważyłem niewielki ekran z klawiaturą. Podszedłem bliżej.

Na środku ekranu wyświetlany był napis „Blokada”, oraz pod nim znajdował się przycisk „Odblokuj”. Wcisnąłem go.

Wyświetlany obraz zmienił się na obrys dłoni. Znałem to zabezpieczenie jeszcze z moich czasów. Oczywiście musiał to być skaner linii papilarnych. Położyłem na nim dłoń.

Prawie w tej samej sekundzie coś zaskrzypiało i wrota zaczęły się podnosić. Z uwagi na potężny rozmiar i wagę trwało to kilka sekund, ale po tym czasie mogłem już wejść i zobaczyć co znajdowało się w środku.

Był to niewielki statek kształtem przypominał romb lub nierówny kwadrat. Na środku nieco z przodu znajdowała się owiewka kabiny pilota. Poniżej owiewki zauważyłem dwa zamknięte okienka. Wejście zlokalizowane było z tyłu pomiędzy silnikami. Prowadziła do niego niewielka drabinka, która została specjalnie podstawiona do tego celu.

Kiedy podszedłem do drzwi te otworzyły się automatycznie. Wszedłem do niewielkiego pomieszczenia dwa na dwa metry. Kiedy tylko to uczyniłem automatycznie się zatrzasnęły.

- Wyrównuję ciśnienie – usłyszałem nagle

Wielka smuga powietrza zapełniła pomieszczenie. Ciśnienie musiało się zmienić, ponieważ poczułem ból w bębenkach usznych. Po chwili jednak ustały i otworzyły się kolejne drzwi prowadzące do kabiny pilota.

Zaraz za drzwiami znajdował się fotel. Po jego lewej i prawej stronie dwa panele. Niestety były nieaktywne. Obróciłem fotel w swoim kierunku i położyłem na nim czarną torbę.

- Czas się przebrać – powiedziałem do siebie

Otworzyłem torbę i wyciągnąłem z niego szarobrązowy jednoczęściowy kombinezon, buty magnetyczne oraz czarną kurtkę. Założyłem je, a swoje ubranie wrzuciłem do torby, którą schowałem w niewielkim schowku znajdującym się w pierwszym pomieszczeniu.

Kiedy tylko usiadłem na fotelu ten się obrócił o sto osiemdziesiąt stopni i skierował w kierunku owiewki. Kolejno zaczęły uruchamiać się wszystkie systemy.

Gdy spojrzałem na lewo zaświecił się holograficzny panel nawigacyjny. Mogłem również za jego pomocą komunikować się z innymi statkami jak i samą stacją, na której się znajdowałem. To, że znajdowałem się na stacji również wyczytałem z ów panelu. Znajdowałem się na stacji Gilmour Orbiter w systemie Tau Ceti.

- Dobry system. Zła data. – pomyślałem

Po prawej stronie znajdował się inny panel. Wyświetlał on moje informacje takie jak ranga w Federacji, Imperium lub Przymierzu. Szczerze, to nie miałem pojęcia co to za organizacje. Dodatkowo miałem osobne rangi w walce, handlu i eksploracji. To znaczy nie miałem rangi, ponieważ tak właśnie było napisane – „Brak”.

Spojrzawszy w dół otworzył się inny panel informujący o mojej załodze, myśliwcach i łazikach. Oczywiście w takim małym statku bym ich nawet nie pomieścił, więc oczywiście nie było tam żadnych informacji na ten temat z prostej przyczyny. Nie miałem ich.

Na górze po lewej znajdował się panel komunikacyjny, dzięki któremu mogłem wysyłać jak i odbierać wiadomości. Natomiast po prawej wyświetlały się informacje o nowych kontaktach w zasięgu radaru.

Na koniec został panel na wprost, dzięki któremu mogłem zalogować się do systemów stacji, wrócić na powierzchnię lub wystartować. Nie śpieszyło mi się jeszcze do tego ostatniego, więc skorzystałem z pierwszej opcji.

Zakres informacji jakimi zostałem zawalony na panelu stacji sprawił, że się prawie załamałem.

- Jak mam się w tym wszystkim połapać? – powiedziałem do siebie

- Chętnie pomogę – usłyszałem głos w kabinie

- Kim jesteś? – zapytałem

- Jestem Astra. Twoja SI. – odpowiedział głos

- Astra? – pomyślałem

- Mieliśmy ten system SI na statku kolonizacyjnym – poinformowałem komputer

- Zgadza się. – odpowiedziała

- Zostałam przetransferowana do Twojej prywatnej bazy danych – dodała po chwili

- Czyli jesteś moją prywatną SI? – odpowiedziałem zaskoczony

- Zgadza się. – oznajmiła Astra

W tym momencie nowa rzeczywistość zaczęła mi się podobać. Nie dość, że dostałem statek całkowicie za darmo, to dorzucili mi jeszcze prywatny system sztucznej inteligencji i ubranie pod kolor. Czego mogłem chcieć więcej? Nie mogłem się doczekać, aż poznam tą nową rzeczywistość.

- To lećmy gdzieś – oznajmiłem

- Nie tak szybko. Musisz nauczyć się obsługi statku. – odpowiedziała Astra

- Na początek zróbmy test przedstartowy, abyś poznał podstawowe sterowanie. – dodała

Test potrwał zaledwie kilkanaście minut. W tym czasie poznałem naprawdę podstawowe sterowanie statkiem, takie jak lot naprzód, do tyłu, na boki oraz w górę i w dół.

- Możemy już lecieć? – zapytałem

- Nie tak szybko. – odpowiedziała

- Co znowu? – spytałem zniecierpliwiony

- Federacja Pilotów wyznaczyła Ci misję inicjacyjną. – wyjaśniła

- Jaką misję? – powiedziałem z niedowierzaniem

- Informacje znajdują się na Twoim panelu transakcji. – wyjaśniła

Faktycznie na panelu transakcji znajdowała się misja inicjacyjna. Polegała ona na dostarczeniu danych komputerowych do systemu Il Aquari. Za wykonanie tej misji miałem zostać wynagrodzony kwotą dziesięciu tysięcy kredytów.

- Możemy już lecieć? – zapytałem niepewnie

- Możemy. – odpowiedziała Astra

Kliknąłem na przycisk startu. W tej samej sekundzie lądowisko wraz z całym statkiem zaczęło przesuwać się w przód. Sufit zjechał na dół, a następnie zaczął chować się w ścianie. Wysunęliśmy się na powierzchnię. Następnie blokady się zwolniły i otrzymałem pozwolenie na start.

- Powoli w górę, a następnie do przodu – powiedziała Astra

- Rozumiem. – odpowiedziałem i skupiłem się na manetkach

Gdy wyleciałem na zewnątrz schowałem podwozie i ustawiłem się w kierunku docelowego systemu.

- Będziemy tam lecieć ponad rok? – zapytałem

- Nie. – odpowiedziała Astra

- Ładowanie skoku nadprzestrzennego - usłyszałem

- 4... 3... 2... 1... – rozpoczęło się odliczanie

Skoczyliśmy.
 
Last edited:
Dodałem pierwszy rozdział, który opowiada o tym jak mój Komandor znalazł się w świecie Elite.
Miłego czytania i proszę o opinie.
 
Top Bottom